Nastia, co przynosi Ci radość?
Mój syn. Nie ma jeszcze roku i dziewięciu miesięcy. Urodził się 1 stycznia 2021 roku, łatwo to policzyć. Wczoraj mąż przysłał mi nagranie, jak syn je kukurydzę. Wcześniej tego nie robił. Radość przynosi mi wyzwalanie okupowanych miejscowości, cieszy mnie, że ludzie, którzy o nie długo walczyli, są żywi i mogą trafić, przykładowo, do Iziuma, o który walczyli, za który ginęli ich bracia. Radość przynoszą mi ludzie, którzy zostali uratowani.
Siedzisz teraz w studiu w Warszawie, ale kilka dni temu byłaś w wyzwolonym Iziumie, zresztą jako jedna z pierwszych dziennikarek. Wszyscy widzieliśmy te zdjęcia. Opowiedz o tym, czego one nie oddają: o zapachach, nastrojach i emocjach.
W dniu, w którym rozpoczęto rozkopywanie grobów w okolicach Iziuma, padało cały dzień. Czasami nawet lało. Sosnowy las. Wszędzie unosił się zapach trupa. Po prostu wszędzie. Błoto przyklejało się do nóg, ugrzęzaliśmy w nim. Deszcz ścieka po ludziach, po ich twarzach, ale widać, że ktoś z nich już płacze – ci, którzy rozkopują. Pierwszego dnia wykopali tylko dorosłych mężczyzn. A potem wykopywali już dzieci. Dwoje wojskowych miało związane z tyłu ręce. Jeden z cywili miał na szyi sznurek, związane ręce.
Czy twoja wyobraźnia coś domalowywała?
Myślałam o tym, co stało się z tą osobą. Została związana po śmierci czy przed nią, a dopiero potem ją zabijano? Wszyscy wykopani zginęli nie swoją śmiercią.
Czy po 24 lutego rozważałaś opcję wyjazdu z Ukrainy?
Nie. Poza Ukrainą odczuwam jeszcze większy strach i dyskomfort. Bohaterką jednego z moich reportaży jest lekarka, Ukrainka. Od dawna mieszkała w Austrii, wyszła za mąż za Austriaka, miała dobre życie. Tak czy inaczej, pojechała pracować jako wolontariuszka do pierwszego ochotniczego szpitalu mobilnego im. Pyrohowa. Rozmawiałam z nią w Słowiańsku, wokół spadały bomby, a ona mówi: „Czuję tu większy spokój. W Wiedniu wariowałam, wydawało mi się, że w Ukrainie wszystko upadło. A tutaj, mimo że jesteś w epicentrum, widzisz sytuację, rozumiesz ją, możesz ją ocenić”. Będąc nawet tutaj, w Warszawie, cały czas myślę: „Co się tam dzieje?”. Z daleka nic nie rozumiem i za granicą czułabym się bardzo źle. Szczerze współczuję moim rodaczkom z dziećmi. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym tułać się po świecie z małym dzieckiem. Jest mi jednak jakoś łatwiej z moimi ludźmi, z Ukraińcami, w Ukrainie.
Wspomniałaś o synu. Myślę, że często słyszysz te pytania od różnych osób: po co ci to? Jak możesz tak zostawiać dziecko?
Z jednej strony są to niepoprawne pytania, z drugiej – poprawne. Też sobie je zadaje. Dlaczego ciągle to robię? Czasami wydaje mi się, że jechanie na front jest nieodpowiedzialne. A co, jeśli coś mi się stanie? Dobry reportaż nie jest wart niczyjego życia, bez względu na wszystko. Ale przecież wojskowi też mają dzieci i dalej walczą. Więc kontynuuję swoją pracę. Słuchaj, to też jest egoizm. Nieprawdą byłoby powiedzieć, że jedziemy tylko ze względu na święty obowiązek, by wyświetlać i przekazywać ludziom informacje. Tak jest, ale ja jestem tam, bo chcę tam być. Chcę być blisko tych ludzi. Chcę poczuć to, co oni czują. Kraj przeżywa coś niesamowitego. Zarówno dobrego, jak i złego. Smutnego, ale też szczęśliwego i wesołego. Nie chcę tego przegapić. Po prostu czuję, że jestem tam, gdzie powinnam być. To zabrzmi dziwnie, ale jest mi tam komfortowo. Jednocześnie bardzo niekomfortowo i bardzo komfortowo.
To brzmi strasznie: jest mi komfortowo na wojnie.
Przeżywasz tam bardzo silne emocje. W jednym z naszych reportaży zwykły policjant po prostu wsiadł do auta i pojechał do szarej strefy, żeby wywieźć rannego chłopaka – cywila, którego nikt nie chciał wywozić pięć dni. Lekarze powiedzieli, że chłopak by umarł, gdyby go nie przywieziono tego dnia. Ten policjant nie musiał tego robić, nikt go o to nie prosił, ale on po prostu to zrobił. Stoisz, patrzysz na niego i sobie myślisz: no, zwykły mężczyzna z obwodu donieckiego, z Gorłówki. A ten człowiek jest po prostu bohaterem, na naszych oczach ryzykował własnym życiem, żeby uratować innego człowieka. Stoisz, płaczesz, on płacze, płacze matka uratowanego… I myślisz sobie, jakie to wspaniałe, że żyję z nim w takich czasach, stoję obok i mogę to zobaczyć.
Twoje reportaże mają miliony wyświetleń na YouTubie. Czy zdarza się, że publikujecie reportaż, a bohater już nie żyje?
W dwóch przedostatnich reportażach z południa niestety tak jest. Rozmawialiśmy, potem rozpoczęła się kontrofensywa ukraińskiego wojska na południu, podczas której zginął nasz bohater. Był księdzem, kapelanem wojskowym. Zginął, zakrywając kilku chłopaków od odłamków. Inny chłopak, Swiatosław, pochodził z Krymu, nie mieszkał tam od 2014 roku. Zginął podczas szturmu rosyjskich pozycji. Miał trzydzieści dwa lata. I już nie wróci na ukraiński Krym. Każda historia naszego zwycięstwa, historia ofensyw, to także historia śmierci. Cały czas obserwujemy zmiany na mapie, zmiany linii frontu… ale nie możemy zapominać, że wszystko to są ludzie, którzy każdego dnia za to umierają. Każdego dnia.
Czy podczas wojny zmienił się Twój stosunek do śmierci?
Trzeba prościej podchodzić do śmierci. Niestety stała się codziennością dla wielu Ukraińców, nie tylko wojskowych. Wszyscy prędzej czy później umrzemy, a na wojnie można umrzeć pożytecznie. Tak naprawdę to nie jest straszne – umrzeć na wojnie. Wiesz, dlaczego to zrobiłeś, wiesz, że ma to jakiś sens. Ale mój mąż się z tym nie zgadza. Mówi, że to wszystko to głupoty, że życie jest ważne, życie jest cenne. I cały czas się o to sprzeczamy. Ale gdy rozmawiasz z większością wojskowych, to uważają, że umieranie na wojnie jest normalne.
W czerwcu zginął Roman Ratusznyj, bardzo znany ukraiński aktywista, dożył prawie dwudziestego piątego roku życia. I to godne podziwu, że taki młody człowiek przed śmiercią spisał testament, w którym określił, komu przekazać pieniądze. Swoje oszczędności powierzył kapeli bandurzystów, coś poszło na kulturę, coś na media. Rozumiesz, dwudziestoczterolatek skrupulatnie spisał swój testament. Wywołuje to we mnie ogromny podziw.
Jak chciałabyś uczcić zwycięstwo Ukrainy w tej wojnie?
Na Krymie. Byłam kiedyś na przylądku Aja pod Sewastopolem. Wypływają stamtąd łodzie, które dowożą cię do miejsc bez hoteli, na kempingi. Jeździliśmy tam i było bardzo fajnie, tęsknię za tymi miejscami. Pamiętam, że łodzią sterował człowiek z rosyjską flagą, to było w 2012 roku. Byli tam ludzie, którzy kochali Rosję, prawdopodobnie nadal ją kochają. I to wszystko bardzo mnie rozdrażniło. Nie rozumiałam, jak to wszystko mogło się stać. Wiesz, przez osiem lat nie myślałam o powrocie na Krym, bo nie wierzyłam, że to możliwe. A teraz zaczęłam wierzyć.
Ostatnio miałam śmieszną sytuację. Przeszłam operację nosa, był kiedyś złamany i postanowiłam, że trzeba to naprawić, bo źle oddycham. Więc anestezjolog podaje mi znieczulenie i mówi: „Pomyśl o czymś fajnym, że jesteś na Bahamach, na plaży”. A ja w półśnie mówię: „Jakie Bahamy, nie chcę jechać na Bahamy!”. On: „A dokąd chcesz jechać?”. Mówię: „No, na Krym”. I na tym zasnęłam.
Rozmawiał Żenia Klimakin
Zdjęcia: Marzenna Szymańska
Pełny tekst
Ostrzegamy, że treść wywiadów może zawierać treści brutalne i wstrząsające. Są to historie wojenne traktujące często o bardzo trudnych i tragicznych, czasem brutalnych wydarzeniach. Zastrzegamy, że przedstawione na stronie świadectwa zawierają prywatne historie, opinie i odczucia kobiet, które ich udzieliły. Opinie i poglądy w nich zawarte nie są równoważne z opiniami i poglądami organizatorów projektu MOMENTY.
Nastia, chciałbym przede wszystkim zapytać cię o to, co przynosi ci radość. Bo wszystko jest o wojnie, nieustannie. Zarówno media, jak i ludzie są bardzo skupieni na tym, co złe. Dlatego chcę zapytać: co sprawia, że jesteś szczęśliwa?
Przede wszystkim radość przynosi mi mój syn. Nie ma jeszcze roku ani dziewięciu miesięcy. Urodził się 1 stycznia 2021 roku, łatwo to policzyć. Wczoraj mąż przysłał mi nagranie, jak syn je kukurydzę. Wcześniej tego nie robił. Pierwszy raz to zobaczyłam. Niestety, często widzę coś tylko na nagraniu, nie zawsze jestem obok. To mnie oczywiście zasmuca, ale syn przynosi mi radość.
Cieszy mnie wyzwalanie okupowanych miejscowości, że ludzie, którzy o nie długo walczyli, są żywi i mogą trafić, przykładowo, do Iziuma, o który walczyli, za który ginęli ich bracia. Radość przynoszą mi ludzie, którzy zostali…Użyję tego bardzo głośnego słowa „zbawieni”, czyli jest to rodzaj historii zbawienia. Uratowani przez armię ukraińską na tych terenach, które były okupowane przez 6 miesięcy. Bo wszystko, co tam widzimy, to horror. To, że to się tam skończyło, sprawia, że jestem szczęśliwa.
Życie jest niesamowite, siedzisz teraz w studiu w Warszawie, ale kilka dni temu byłaś w wyzwolonym Iziumie, zresztą jako jedna z pierwszych dziennikarek, która wraz w ukraińskimi Siłami Zbrojnymi weszła do wyzwolonego…
Po Siłach Zbrojnych. Mówisz tak, jakbym szturmowała Izium.
Byłaś tam pierwsza, dzięki Tobie świat zobaczył Izium na zdjęciach, nagraniach, widział ekshumacje… zdjęcia, które szokują. W Europie, na Zachodzie. Ale fotografie nie oddają wielu rzeczy, nie oddają pogody, zapachów, nie oddają nastrojów, poglądów. Opisz, co się tam działo, oprócz tego, co widzieliśmy na zdjęciach.
Jeśli mówimy konkretnie o tym masowym pochówku w okolicach Iziuma, to w dniu, w którym rozpoczęto rozkopywanie grobów, padało cały dzień, prawie bez przerwy. Czasami nawet lało. To był sosnowy las. Był tam stary cmentarz, a obok niego, z tego, co zrozumieliśmy, Rosjanie zmusili jakichś miejscowych komunalnych pracowników do zbierania ciał z ulic i wywożenia ich do pochówku. W jednym z grobów było 17 żołnierzy ukraińskich i na drewnianym krzyżu napisali: „17 żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy) z kostnicy w Iziumie” po rosyjsku. Możliwe, że nawet Rosjanie sami przywieźli ich do tego grobu i pochowali.
Reszta z tych ponad 150 ciał, które udało się odkopać, to jak dotąd cywile. Nie wiemy, co jeszcze znajdziemy. Jest tam mniej więcej 450 numerów, trochę więcej niż 440 teraz. Padał deszcz, ratownicy z Państwowej Służby ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, czyli inni ratownicy, byli w niebieskich jednorazowych kurtkach przeciwdeszczowych. Pod nimi mieli białe kombinezony i maski. Wszędzie unosił się zapach trupa. Po prostu wszędzie. Czuć było nawet z większej odległości.
Błoto przyklejało się do nóg, grzęźliśmy w nim. Ratownicy też grzęzną w błocie, ich łopaty również. To taki piasek. To wszystko na Iziumszczyźnie, rozkopywane są groby, deszcz ścieka po ludziach, po ich twarzach, ale widać, że ktoś już płacze – ci, którzy rozkopują. Tak to wszystko wygląda. Przy czym pierwszego dnia wykopali jedynie dorosłych mężczyzn. Potem już dzieci. Nie widziałam tego, nie byłam obok. Ale wtedy to byli jeszcze mężczyźni: 17 wojskowych, 23 cywili. Dwóch wojskowych miało związane z tyłu ręce. Jeden z cywili miał na szyi sznurek. Wyobraźnia dopowiada…
Co dopowiadała twoja wyobraźnia?
Myślałam o tym, co stało się z tą osobą. Została związana przed śmiercią, a dopiero potem ją zabito? To tylko wstępne przypuszczenia, bo będzie jeszcze ekspertyza sądowa i potem będzie można zrozumieć więcej. Ale wtedy wszystkie wykopane ciała… oni nie zginęli swoją śmiercią. Niektórzy od ostrzałów. Wiemy, że na Izium przeprowadzono kilka nalotów, że runęły tam budynki, pod gruzami byli ludzie. Ile z nich znaleziono, dowieziono do cmentarzy, a ile pozostaje pod gruzami – o tym wszystkim będziemy dopiero się dowiadywać.
Ale jeszcze ten deszcz. Stoisz, przemoknięty do suchej nitki, dalej pracujesz, to wszystko wygląda ciężko. Ale patrzysz, że ratownicy wykonują swoją pracę w tym samym deszczu. Policjanci spisują protokoły, to wszystko… papier przesiąka wodą, rozmywa się atrament. Mówią, że nie mogą szybciej, bo muszą wszystko zapisywać i zbierać wszystkie naszywki, jeśli to wojskowi. Wszystkie dodatkowe dowody dotyczące tożsamości, tego, co się stało.
To wszystko cieknie, moknie i z jednej strony jesteś już zmęczony, bo wcześniej byliśmy w Kupiańsku, gdzie nieustannie trwają ostrzały. Z drugiej strony kontynuujesz pracę, bo wszyscy inni to robią. Ratownicy, którzy bez końca rozgrzebują gruzy pod ostrzałami, strażnicy, którzy gaszą pożary. No i wojskowi, którzy siedzą w lesie nieopodal, w namiotach, czy w ogóle w ziemiankach po kolana w wodzie. Tak też śpią i to trwa. To cały czas trwa.
Mówisz o tym deszczu, a ja pamiętam, jak kilka lat temu w Polsce wydano książkę „To nie deszcz, to ludzie”. Jest to obszerny wywiad z byłą więźniarką nazistowskich obozów koncentracyjnych Haliną Birenbaum, która opowiedziała prawdziwą historię ze swojego życia, kiedy to naziści chcieli wysłać jej siostrę do komory gazowej, działo się to już w jednym z obozów koncentracyjnych. Ona podbiegła do nazisty i zaczęła go błagać, że to jest jej siostra, żeby jej nie zabijać. Powiedział: „Jeśli chcesz, to idź z nią”. Powiedziała, że w takim razie idą razem. A on jakoś jej pożałował i pozwolił odejść. Rzuciła się do niego, żeby mu podziękować, żeby go przytulić. Odepchnął ją nogą w błoto. Leżała, padał deszcz i pierwszą myślą, jaką miała, było „że to nie jest deszcz, deszczu nie da się zatrzymać, ale człowieka można zatrzymać, nawet w tak strasznych sytuacjach”.
Mocne.
Jak powstrzymać Rosjan?
Czytałam dziś rano pobieżnie wiadomości, gdy tu jechaliśmy. Budzę się z wiadomościami, zasypiam z wiadomościami, to niekończący się proces. I tam Erdoğan opowiedział o wynikach ostatniego spotkania wszystkich przywódców.
Gdzie prowadzał Putina za rękę…
Tak, tak. I powiedział, że Putin chce to wszystko jak najszybciej zakończyć. Piszę cały czas z mężem o tych wiadomościach i on mówi: „No ale w czym problem? Niech zabiera stąd swoich alkoholików, narkomanów, zabójców i gwałcicieli i niech idzie, zabiera się stąd. To nie jest trudne”. Jeśli chce, to niech zabierze ich z naszej ziemi i tyle.
Patrzymy na tę wielką geopolitykę, bo bez tej geopolityki byłoby nam bardzo, bardzo trudno, to jasne. Jestem bardzo wdzięczna Polakom, Polsce, że po pierwsze, nie musimy tutaj niczego tłumaczyć jak w wielu innych krajach. Co, dlaczego my… albo o jakichś dwóch stronach, albo o tym, że nie wszystko jest takie jasne. Dziękuję Bogu i dziękuję Wam, bo odpowiadanie na takie pytania jest naprawdę bolesne. Ale myślę, że armia ukraińska z pomocą świata i zachodniej broni zatrzyma Rosjan. I ostatecznie odejdą. Pytanie, jak długo to potrwa, ale myślę, że już niedługo będziemy mieli kolejne zwycięstwa. Ale i tak już wiadomo, że Ukraińcy chcą zwrócić Donbas i chcą zwrócić Krym. I nie poprzestaną na powrocie do jakiegoś status quo z 23 lutego 2022 roku. Bo zbyt wiele krwi, bólu i cierpienia zostało za to zapłacone.
Jak wyglądał twój 24 lutego 2022 roku?
Mój mąż pracuje w IT, w zachodniej firmie, nie ukraińskiej, i ta firma radziła wszystkim wyjechać tydzień przed rozpoczęciem pełnowymiarowej wojny. Powiedzieli, że zapłacą, żeby wyjeżdżać gdzieś do Lwowa. Na zachód Ukrainy. Proponowali nawet Polskę czy coś innego, chcieli zapłacić za mieszkanie i tak dalej. Bo wszystko wyglądało groźnie. Cóż, mamy małe dziecko i zdecydowaliśmy, że pojedziemy. Zabierzemy naszego syna.
Moi rodzice mieszkają w Iwano-Frankiwsku. Pojedziemy tam, a potem pomyślimy, gdzie będziemy mieszkać. Zaplanowaliśmy to na 24 lutego. Ale mój mąż Ilja powiedział, że rano pojedzie jeszcze na myjnię, umyje samochód, około 11 planowaliśmy wyjazd, jeszcze się nie spakowaliśmy. Wszystkie dokumenty mieliśmy w jednej teczce, tak na wszelki wypadek. Rozumiałam, śledziłam wydarzenia, że Rosjanie wejdą, ale miałam wrażenie, że wejdą gdzieś od Biełgorodu, do obwodu charkowskiego. Oczywiście nie wierzyliśmy do końca. Udzieliłam też kilku wywiadów, tłumaczyłam Amerykanom. Oni mówili, że tu zaraz będzie wojna, ja mówiłam, że nie będzie wojny. Po co w ogóle zaczynacie ten temat? Będzie jakaś eskalacja, ale nie wejdą do Kijowa, po co nas straszycie? Teraz wstydzę się tej krótkowzroczności.
Obudziliśmy się o 5 rano z powodu wybuchu. Nasz syn spał między nami, ponieważ nie zawsze chce spać w swoim łóżeczku. Miał wtedy rok i miesiąc. Mamy również dwa koty. Udało nam się spakować w 5 minut. Najgorsze było to, że syn płakał, musiałam go budzić o 5 rano i to chyba najbardziej mnie boli tak naprawdę. Bo potem się spakowałam, oczywiście było wiele innych strasznych rzeczy. Ale ja to jakoś tak wspominam, że to moje dziecko, obudziłam je, płakało, uspokoiłam je. Wszystko to ciągnęliśmy. Szybko zebraliśmy się nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Udało nam się sprawnie wywieźć naszą przyjaciółkę.
Do wieczora były korki, cały ten horror, dojechaliśmy do Frankiwska. Ale oczywiście w tym samym czasie dzwonię do mamy i ona mówi, że tutaj też przyleciał pocisk. I za jakąś sekundę dociera do ciebie, że ostrzelali lotnisko… ale dokąd? Miałeś plan, jedziesz do rodziców, oni mają tam dom w zachodniej Ukrainie. Nie mogą się tam dostać tak szybko. Ale słyszysz, że przylecieli również tutaj i zaczynasz się zastanawiać: „Dokąd? Co?”. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy tam, potem zobaczymy. Później było już w zasadzie bezpiecznie.
I kwestia opuszczenia Ukrainy. Bo miliony ukraińskich kobiet z dziećmi, dorosłych… wyjechały z Ukrainy, uciekając przed wojną. Brałaś to pod uwagę czy nie? Dlaczego?
Nie braliśmy tego pod uwagę, szczerze mówiąc. Nigdy nie brałam pod uwagę tego, że będę mieszkała gdzieś poza Ukrainą. Poza Ukrainą odczuwam jeszcze większy strach i dyskomfort. Mąż zostanie, bo nie może wyjechać, rodzice zostaną, bo wyjeżdżać nie chcą. Nie można wywieźć wszystkiego.
W jednym z moich reportaży jest lekarka, od wielu lat mieszka w Austrii, wyszła za mąż za Austriaka, pracuje w klinice, wszystko w jej życiu układa się dobrze. Pojechała jako wolontariuszka do pracy w pierwszym ochotniczym szpitalu mobilnym im. Pyrohova, powstał w 2014 roku, i tam pod Słowiańskiem zajmuje się ewakuacją. Zarówno wojskowych, jak i cywilów. Siedzimy w Słowiańsku, tam też walą Rosjanie. Mówi mi, że czuje się tu bezpieczniej. W Wiedniu wariowała, wydawało jej się, że w Ukrainie wszystko upadło, posypało się. A tutaj, mimo że jesteś w epicentrum, widzisz sytuację, rozumiesz ją, możesz ocenić. W Wiedniu z telewizji nie potrafisz tego wszystkiego zrozumieć, wydaje ci się, że wszystko jest już apokalipsą i nie możesz nic zrobić. Mam takie samo wrażenie. Nawet kiedy jestem tutaj, w Warszawie, cały czas myślę: „Co się tam dzieje?”. Denerwuję się, martwię, myślę o tym cały czas. Kiedy jestem w domu, mam w głowie: „Aha, to jest tutaj, to jest tutaj”. Rozumiem sytuację. Z daleka nic nie rozumiem i za granicą czułabym się bardzo źle.
Szczerze współczuję moim rodaczkom z dziećmi. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym tułać się po świecie z małym dzieckiem. Mimo to jest mi jakoś łatwiej z nami, z Ukraińcami, w Ukrainie. Nie wiem jak inni. Rozumiem, że niebezpiecznie jest mieszkać np. w Charkowie czy Mikołajowie… choć ludzie żyją i mieszkają blisko linii frontu, ale z dziećmi jest ciężko.
Znów wspomniałaś o synu, myślę, że często słyszysz te pytania od różnych osób: „Po co ci to? Jak możesz tak zostawiać dziecko? Jedziesz do strefy zero, narażasz własne życie, możesz tam zginąć. Masz małe dziecko”. Co odpowiadasz na takie pytania?
Z jednej strony są to niepoprawne pytania, z drugiej – poprawne. Też sobie je zadaje. Dlaczego ciągle to robię? Czasami wydaje mi się, że jechanie na front jest nieodpowiedzialne. A co, jeśli coś mi się stanie? Dobry reportaż nie jest wart niczyjego życia, bez względu na wszystko. Po prostu odpowiadam, że wy też pewnie macie dzieci. Jesteście tutaj tak jak ja.
Każdy z nas ma opcję robienia czegoś innego, nawet wojskowi, nawet ci, którzy zaciągnęli się do wojska. Ale oni dalej robią to, co robią, jak ja – wykonuję swoją pracę. Słuchaj, to też jest egoizm. Nieprawdą jest, że jedziemy tam tylko ze względu na święty obowiązek, by wyświetlać i przekazywać ludziom informacje. To wszystko prawda, uważam, że warto dostarczać ludziom informacje, dlatego jestem dziennikarką. Tak jest, ale ja jestem tam, bo chcę tam być. Chcę być blisko tych ludzi. Chcę poczuć to, co oni czują. Kraj przeżywa coś niesamowitego. Zarówno dobrego, jak i złego. Smutnego, ale też szczęśliwego. Nie chcę tego przegapić. Po prostu czuję, że jestem tam, gdzie powinnam być. To zabrzmi dziwnie, ale jest mi tam jednocześnie bardzo niekomfortowo i bardzo komfortowo.
To brzmi strasznie: jest mi komfortowo na wojnie.
W tym sensie, że jesteś tu i przeżywasz bardzo silne emocje, różne, ale bardzo mocne. Jednocześnie po prostu chcesz… W jednym z naszych reportaży zwykły policjant po prostu wsiadł do auta i pojechał do szarej strefy, żeby wywieźć rannego chłopaka – cywila, którego nikt nie chciał wywozić 5 dni. Lekarze powiedzieli, że chłopak by umarł, gdyby go nie przywieziono tego dnia. Mama tego chłopaka jechała z nim, policjant po prostu wywiózł go samochodem. Nie musiał tego robić, nikt go o to nie prosił, wojskowi nie przepuszczali tam policjantów, bo to już za strefą zero. I nie wiesz, co zaraz się tam stanie, wejdą tam Rosjanie, zaraz zacznie się walka, ale on po prostu to zrobił. Patrzysz na niego i myślisz: „To zwykły mężczyzna, z obwodu donieckiego, z Horliwki”. A ten człowiek jest po prostu bohaterem, na naszych oczach ryzykował własnym życiem, żeby uratować innego człowieka. Stoisz, płaczesz, on płacze, płacze matka uratowanego… I myślisz sobie, jakie to wspaniałe, że żyję z nim w takich czasach, stoję obok i mogę to zobaczyć.
Twoje reportaże mają miliony wyświetleń na YouTubie. Czy zdarza się tak, że publikujecie reportaż, a bohater już nie żyje?
W dwóch przedostatnich reportażach z południa niestety tak. Jest o tym mowa w reportażu w napisach końcowych, że zginęli. Rozmawialiśmy, potem rozpoczęła się kontrofensywa ukraińskiego wojska na południu, podczas której zginął nasz bohater. Był księdzem, kapelanem wojskowym. Był kapelanem od 2014 roku, potem, kiedy rozpoczęła się eskalacja, został pielęgniarzem, czyli wojskowym medykiem. Ale nadal wykonywał swoje obowiązki kapelana w tej rocie. I zginął, zakrywając kilku chłopaków od odłamków. Niestety.
Inny chłopak, z ultrasów, kibiców z Krymu, z Odessy, z Mikołajowa. Swiatosław, pochodził z Krymu, od 2014 roku nie mieszkał na Krymie. Uczył się w ukraińskiej szkole w Sakach, które w końcu ostrzelała armia ukraińska, opowiadaliśmy o tym. Powiedział: „Mam nadzieję, że wrócę teraz na ukraiński Krym, bo to miejsce, w którym mieszkałem”. Swiatosław zginął podczas szturmu rosyjskich pozycji. Miał 32 lata. I już nie wróci na ukraiński Krym. Każda historia naszego zwycięstwa, historia ofensyw, to także historia śmierci. Cały czas obserwujemy zmiany na mapie, zmiany linii frontu… ale nie możemy zapominać, że wszystko to są ludzie, którzy każdego dnia za to umierają. Każdego dnia.
W jaki sposób ta pełnowymiarowa, wielka wojna, która rozpoczęła się w 2022 roku, zasadniczo różni się od tego, co widziałaś w latach 2014-2015? Nie pytam o pierwszą warstwę, którą wszyscy widzimy: skalę, liczbę ofiar… Jakościowo czymś się różnią?
Powiem tylko, jak się różnią według mnie. Po pierwsze, pojawił się u mnie lęk, którego nie odczuwałam w latach 2014-2015. Nie to, że w ogóle się nie bałam, ale patrzę dziś na swoje reportaże, nawet z 2016 roku, i myślę, że raczej nie powtórzyłabym tego, co wtedy robiłam. Może z jednej strony przez to, że byłam młodsza, też może dlatego, że nie miałam dzieci. Rozumiem to wewnętrznie, psychologicznie, że ten czynnik bardzo mnie teraz dotyka. Ten ciężar świadomości, że coś mi się może stać…
Że nie narażałabyś się na takie niebezpieczeństwo? Żeby było jasne, co masz na myśli. Nie zrobiłabym… czego byś nie zrobiła?
Mam na myśli to, że nie narażałabym się na niebezpieczeństwo, tak. W 2016 roku pojechałam… mamy reportaż z gorącego miejsca, które było wtedy na froncie. Natrafiliśmy w nocy na zaminowane pole, była jedna ścieżka, to nasi zaminowali, bo była 80 metrów od Rosjan. I w tym reportażu dwóch żołnierzy zginęło na naszych oczach, blisko nas, w odległości 20 metrów. Też mogliśmy tam zginąć. Była to pozycja ostrzeliwana bez końca. A to było po prostu w polu, tam był hangar. Nie poszłabym już na taką pozycję jak wtedy. Zajęło mi to miesiąc. Po prostu wszystkich męczyłam, żeby tam trafić, i w końcu mnie tam zabrali. I wszystko to skończyło się bardzo, bardzo źle.
Nie zrobiłabym tego teraz. Ale z drugiej strony mówisz tam o tym, że nie ryzykowałabym… to też jest bardzo względne. Myślisz sobie o policjancie i uratowanym facecie, ale pojechaliśmy tam do miasta Łyman, to było koło Łymanu, do wsi Ozerne, która już została wyzwolona przez wojska ukraińskie, niedawno. Przyjeżdżasz na miejsce i wydaje ci się, że w mieście wszystko jest normalnie, po prostu przyjeżdżasz, żeby sfilmować zwykłą ewakuację ludzi, a potem w pobliżu miejsca tej ewakuacji zaczyna się ostrzał. W odległości zaledwie 100 metrów od ciebie. Niby nie planowałeś narażać się na niebezpieczeństwo, ale nagle pojawiło się wraz z ostrzałem moździerzowym. Chodzi mi o to, że to też tym się różni. Że wcześniej przyjeżdżało się na linię frontu, wiedząc, że jest tu super niebezpiecznie, ale zostajesz tu na godzinę, dwie czy cokolwiek, wyjeżdżasz 5 kilometrów na tyły i jest bezpiecznie. Teraz nie ma czegoś takiego. Teraz niebezpiecznie jest być z wojskiem, bo wiadomo, że ostrzeliwują sztaby, pozycje na tyłach, gdzie odpoczywają. Gdziekolwiek może przylecieć, Kalibr, Iskander, cokolwiek. Jest to ciągły stres dla mnie, dla mojej pracy. Nie masz poczucia, że przyjechałeś, jest tu źle, ale zostaniesz trochę, teraz to się skończy, wrócisz i wszystko będzie dobrze. Tego już nie ma… teraz sytuacja na froncie trochę się zmieniła, armia ukraińska zdaje się kontratakować i nie tak bardzo przylatuje na tyły. Ale wcześniej po prostu przyjeżdżasz zobaczyć znajomego, który odpoczywa 30 km od frontu, wyjechał na 3 dni, bo na froncie był horror. Siedzimy i zdajemy sobie sprawę, że to jest ich siedziba. Nie masz poczucia, że jesteś bezpieczny. Nigdzie – a to trochę obciąża psychikę.
Dla mnie to są dwa takie momenty, że wojna się zmieniła i jest w wielu miejscach na bardzo szerokim terytorium, bezpieczeństwo jest więc bardzo względne. Po drugie, to jest moja osobista sprawa, mam teraz rodzinę, dziecko i presja odpowiedzialności jest bardzo duża, z tego powodu po prostu mam ataki paniki, kiedy jesteśmy gdzieś, gdzie jest ostrzał, i rozumiem, że to jest blisko. Wcześniej ich nie miałam.
Coś z tym robisz? Zwracasz się do psychologów po pomoc?
Napisałam do swojej psycholożki… zaproponowałam jej współpracę, ale nie możemy skoordynować grafiku, żeby zacząć znowu pracować. Pracować ze strachem. Bo to rzeczywiście jest pewien rodzaj ślepej uliczki, bo z jednej strony chcesz nagrywać i musisz. Mówisz, że kręcę w niebezpiecznych miejscach. Miałam taką sytuację, kiedy powiedziałam: słuchajcie, to jest to, zabierajcie mnie z powrotem. Próbowałam tam trafić przez tydzień, w końcu się zgodzili, przywieźli mnie, a ja powiedziałam, że nie mogę tam zostać, że musimy wracać. Ale i tak nie wróciliśmy. Więc to jest problem, tak.
Czy podczas wojny zmienił się twój stosunek do śmierci? Co w ogóle o niej myślisz? Większość się jej boi.
Dużo o tym rozmawiam z mężem i moim zespołem, ze wszystkimi, że trzeba prościej podchodzić do śmierci. Niestety, śmierć stała się codziennością dla wielu Ukraińców, nie tylko wojskowych. Nie trzeba się tak przejmować. Jakoś tak to brzmi. Z innej strony rozmawiamy o tym, że możesz zginąć… Wszyscy prędzej czy później umrzemy, a na wojnie można umrzeć pożytecznie. Tak naprawdę to nie jest straszne – umrzeć na wojnie. Wiesz dlaczego to zrobiłeś, wiesz, że ma to jakiś sens. Możesz umrzeć po prostu tam… Ale mój mąż się z tym nie zgadza. Mówi, że to wszystko głupoty, że życie jest ważne i cenne. Cały czas się o to sprzeczamy. Ale gdy rozmawiasz z większością wojskowych, to uważają, że umieranie na wojnie jest normalne. Dobrze do tego podchodzą.
Chcę jeszcze powiedzieć o samej śmierci, że zawsze myślisz o tym, jak często młodzi ludzie…
W czerwcu zginął Roman Ratusznyj, bardzo znany ukraiński aktywista, dożył prawie 25. roku życia. Widzieliśmy się z nim pod Iziumem, potem zginął. To godne podziwu, że taki młody człowiek przed śmiercią spisał testament, w którym określił, komu przekazać jego pieniądze. Swoje oszczędności przekazał kapeli bandurystów, coś poszło na kulturę, coś na media. Rozumiesz, 24-latek skrupulatnie spisał swój testament. Można powiedzieć, że sucho podzielił swoje życie… żeby nie było tego całego cyrku. Wydaje ci się, że jesteś młody, jeszcze tyle życia ci zostało. Często o tym rozmawiamy, że życie trzeba jakoś uporządkować. Jeśli zastanie cię nagła śmierć, żeby twoi bliscy nie biegali i nie zastanawiali się, co robić. Zamykasz swoje sprawy. Wojskowi mają testamenty, spisują je, wiedzą. Bardzo spokojnie do tego podchodzą. Wywołuje to we mnie ogromny podziw.
Tyle lat byłaś na wojnie, relacjonowałaś z frontu, myślę, że widziałaś wiele zabitych. Czy jest to coś, do czego można się przyzwyczaić? Do tego, że leży przed tobą ktoś, kto został zabity?
Podchodzę do tego jak do pracy. Można dużo myśleć. Masowe groby – moi młodsi koledzy pytali mnie, jak tam jest? Jak to pachnie? Jak to wytrzymywaliśmy? To jest praca, my wykonujemy swoją, ci, co kopią – swoją, wojsko – swoją i tak dalej. Jeśli zaczniesz myśleć o tym wszystkim, po prostu nie będziesz w stanie wykonywać swojej pracy. Wszyscy mówią, że należy bać się żywych, a nie martwych. Owszem, może nie jest to zbyt przyjemne, wszyscy jesteśmy ludźmi, mamy jakieś refleksje, ale to jest praca. Niestety, jesteśmy na wojnie, dla martwych nie ma wojny.
Nie mam wątpliwości, że wierzysz w zwycięstwo Ukrainy. Dzięki czemu Ukraina wygra?
Dzięki temu, że wiemy, o co walczymy. To banalne, każdy to mówi. Jesteśmy razem, bo wszyscy chcemy wygrać, wszyscy chcemy być na swojej ziemi, być wolni, robić to, co uważamy za słuszne, i żeby nikt inny nam nie mówił, co mamy robić. Po prostu jedna armia czy jedna strona ma cel, zrozumienie, o co walczy i jakiego wyniku chce. Druga strona, jak rozumiemy, nie ma nic z tego. Dlatego jest skazana na porażkę. Jest to absolutnie pewne.
Chcę wrócić do twojej pracy. Jaki jest cel, który stawiasz sobie za każdym razem, gdy jedziesz nagrywać… Chcesz uchwycić moment, usłyszeć ludzi? Przybliżyć, pokazać nie ogólną historię, którą przekazuje, że tylu i tylu zostało zlikwidowanych, takie miejscowości zostały wyzwolone, takie walki tam trwają, tam spadły bomby… o co w tym wszystkim chodzi, czym się zajmujesz?
Dla mnie jest przede wszystkim ważne zrozumienie, co tak naprawdę się tam dzieje. Bo każdy mówi co innego. Międzynarodowe media uwielbiają historie o dwóch stronach. Oni mówią, że tyle osób tam zginęło lub zostało wypuszczonych… a druga strona podaje inną wartość. Jaka jest prawda? A żeby dowiedzieć się, jak wygląda rzeczywistość, trzeba pójść i zobaczyć, co się tam dzieje. Chociaż nawet gdy przyjeżdżasz, nie możesz zobaczyć wszystkiego. Czasami, z powodu niebezpieczeństwa, nie da się gdzieś dotrzeć. Trzeba się ukryć albo coś innego. To też jest trudne. Ale chodzi mi o to, że przynajmniej zrozumiem, poczuję to w rozmowie z kimś lub zobaczę, jaka jest sytuacja i jak to wygląda. Dla mnie osobiście ważne jest, że byłam i widziałam. I wiem, że mogę za to odpowiadać. Za to, co widziałam, za to co filmowałam i to pozostanie w historii tej wojny.
Często mówimy, że o bitwach z 2014 roku prawdopodobnie historia nie będzie pamiętać, co się działo w pod Sawur-Mohyłą, bo tam prawie nie było dziennikarzy ani ukraińskich, ani międzynarodowych. Byli tam rosyjscy propagandziści, jest to terytorium okupowane, ale były tam poważne walki, wielu zabitych, wielu bohaterów… Chodzi mi o to, że to też jest historia pisana z nagrań i zdjęć. Wszyscy żyjemy teraz wizualnie i wszyscy znamy, pamiętamy zdjęcia czy nawet kroniki z II wojny światowej… a teraz historia bardzo często jest pisana na TikToku przez wojskowych. Albo Rosjan, z drugiej strony. Ważne jest, aby uchwycić moment. Ważne jest też późniejsze stwierdzenie, że tak nie było. Jeśli ktoś coś zniekształci, obejrzyjcie to. Ważne jest przekazanie emocji z życia ludzi, ważne jest uchwycenie kogoś, kto za kilka dni już nie będzie żył. Często mnie to boli, dzwonię do chłopaków i mówię: „Nie myślałam, że to będzie reportaż ku pamięci. Kiedy kręciliśmy, wszyscy byli żywi”. Odpowiadają, że dobrze, że tam byłam i uchwyciłam to wspomnienie i tę osobę za życia. I taką ją zapamiętamy, bo jest na filmie, została. To wszystko również wydaje mi się bardzo ważne.
Ale przede wszystkim ważne jest dla mnie, aby powiedzieć prawdę. Ważne jest dla mnie, aby opowiedzieć prawdziwą historię. Jeśli oglądacie nasze reportaże, to prawie wszystkie mają napisy po angielsku, dla tych, którzy nie znają ukraińskiego. Nie robimy voiceoverów, to żywy język. Sami nie wyciągamy żadnych wniosków, pokazujemy to, co mówią ludzie. Tak to już jest. Nie montujemy jakiejś innej rzeczywistości czy realności. Przekazujemy to, co widzieliśmy.
Jakie masz tabu, gdy przyjeżdżacie kręcić?
Nie zaszkodzić ludziom. Przyjeżdżasz, powiedzmy, do Siewierodoniecka, rozumiesz, że miasto może zostać niedługo zajęte. Porozmawiasz z kimś, a ta osoba później będzie miała problemy z władzami okupacyjnymi. A to zwyczajni ludzie. Zastanawiasz się, jak im nie zaszkodzić. Może powiedzą coś, co im może zaszkodzić. A ktoś to zobaczy i potem będą mieli problemy, będą torturowani. Cały czas o tym myślę.
Zastanawiam się, jak nie zaszkodzić wojsku, nie zdradzić żadnych pozycji. Dajemy im materiały do przejrzenia. Bo żyć z ciężarem, że nie daj Boże ktoś przez ciebie zginął lub został ranny, to lepiej już nigdy nie pracować jako dziennikarz. Cały czas o tym myślę. Pomagam młodszym kolegom ze zdjęciami, siedzę, planuję, że ktoś jeszcze pojedzie, a potem myślę, a co, jak coś im się stanie? A ja im pomogłam. Będę czuła się winna, że biorę w tym udział. To wszystko kręci się w mojej głowie bez końca.
Ten Łyman na przykład. Przyjechaliśmy na ewakuację, ale ewakuacji nie było, bo zaczął się ostrzał i nikt nikogo nie zabierał. Ludzie nic nie wiedzą, bo nie ma żadnej komunikacji, nic. Przyjechali na miejsce ewakuacji, jest ostrzał, a oni stoją. My biegniemy, wsiadamy do samochodu i uciekamy. Patrzę za siebie i widzę, że zostało tam ok. 20 osób. Uciekam, ale ich nie mogę zabrać, nie mogę nic zrobić. Mamy samochód pełen ludzi, dziennikarzy i nie możemy nikogo uratować. Nie możemy zadzwonić, bo nie ma zasięgu. Nie możemy nic zrobić. Uciekamy, a ludzie zostają. I to też… wiesz, zawsze wyjeżdżamy. Nawet jak nie uciekamy, to przyjeżdżamy, kręcimy, wyjeżdżamy, a ludzie zostają. I oni w tym wszystkim żyją. I to jest chyba najtrudniejsze.
Dużo jest trudnych rzeczy. O tabu i pomocy. Tak, dziennikarz powinien nagrywać, nie powinien pomagać. Zdarza się jednak, że trafia się w miejsce, w którym nikt wcześniej nie był. Albo nikogo nie ma. Teraz w Kupiańsku nie ma policjantów. Poszliśmy do miejscowego szpitala i lekarze mówią, że nie mamy ludzi, mieliśmy 900 pracowników, a teraz mamy 20. Ale zaczęli nas ostrzeliwać, mamy dużo rannych i jesteśmy tu, ktoś 8, a ktoś inny 9 dni. Nasi krewni gdzieś są, nie mamy łączności, nie wiemy, co się z nimi stało, czy żyją. Jesteśmy w szpitalu, udzielamy pomocy, jesteśmy wyczerpani. Bo ludzie nie śpią. Pacjentów stale przybywa, a jest ich 20. Na 900 osób pozostało 2 lekarzy, 2 pielęgniarki. A pacjentów wręcz przeciwnie – tylko więcej. I myślę sobie, no cóż, trzeba zadzwonić do kogoś i powiedzieć, żeby przyjechali im pomóc, bo po prostu się wykończą. Nie będą mogli kontynuować pracy. Bo fizycznie ludzie już nie mogą tego robić. Przecież nie można tego nie robić. Bo jak? Chodzi o ludzi. Co znaczy twoja praca dziennikarska w porównaniu z tym, że możesz komuś pomóc.
Dobrze sypiasz?
Teraz źle. Źle po tym wyjeździe do Iziuma i innych miast, bo ogarniają mnie te wszystkie emocje, od bardzo pozytywnych, po bardzo negatywne i z powrotem. Wszystko mi się pokręciło w głowie i ciężko jest zasnąć. Nie, żebym cierpiała czy coś. Po prostu jest to stale w mojej głowie. Wszystko mnie przytłacza i przez to nie mogę normalnie spać. To źle, że się nie wysypiam, ale ogólnie jest w porządku.
Jak chciałbyś uczcić zwycięstwo? Gdzie? Z kim?
Na Krymie. Byłam kiedyś na Przylądku Aja, pod Sewastopolem. Wypływają stamtąd łodzie, które dowożą cię do miejsc bez hoteli, na kempingi. Jeździliśmy tam i było bardzo fajnie, tęsknię za tymi miejscami. Pamiętam, że łodzią sterował człowiek z rosyjską flagą, to było w 2012 roku. Byli tam ludzie, szczególnie w Sewastopolu, którzy kochali Rosję, prawdopodobnie nadal ją kochają. I to wszystko bardzo mnie rozdrażniło. Nie rozumiałam, jak to wszystko mogło się stać.
Ale bardzo pokochaliśmy te miejsca. Wiesz, przez 8 lat nie myślałam o powrocie na Krym, bo nie wierzyłam, że to możliwe w jakiejś przyszłości za 10-15 lat. A teraz, po tym jak ostrzelaliśmy Saki, zaczęłam wierzyć.
Ostatnio miałam śmieszną sytuację. Miałam operację nosa, był kiedyś złamany i postanowiłam, że trzeba to naprawić, bo źle oddycham. Więc anestezjolog podaje mi znieczulenie i mówi: „Pomyśl o czymś fajnym, że jesteś na Bahamach, na plaży”. A ja w półśnie odpowiadam: „Jakie Bahamy, nie chcę jechać na Bahamy!”. „A dokąd chcesz jechać?”. Mówię: „No, na Krym”. I wtedy zasnęłam. A on dopytuje, kiedy ostatnio byłam na Krymie, mówię, że w 2013 roku. I budzi mnie to, że mój mąż wiezie mnie na wózku i mówię: „Illia, jaki 2013 rok, przecież razem byliśmy na tym pseudo referendum na Krymie”, bo kiedyś pracowaliśmy razem, był moim operatorem. „Pamiętasz?”. A on patrzy na mnie i nie ma pojęcia, o czym mówię.