Ołeksandra Karabań

OŁEKSANDRA KARABAŃ

29 lat, Kijów – Warszawa

Dziennikarka, mama trzyletniej Iwanki. Z obawy przed wojną przyjechała do Polski przed początkiem inwazji.

Cześć, Sasza. Opowiedz, proszę, kiedy przyjechałaś do Polski.

Od grudnia wszystkie wiadomości mówiły o wojnie, moja panika narastała. Próbowałam znaleźć argumenty, dlaczego Putin nie zaatakuje Ukrainy, i nie nic wymyślić. Ostatnie dwa tygodnie stycznia nie spałam normalnie. Kładłam się do łóżka ubrana, moja panika narastała. Próbowałam wszystkich znanych mi sposobów na uspokojenie się: rozmawiałam z psychologiem, rodzicami, byłym mężem, wymyśliłam plan działania na wypadek ataku. Nic nie pomogło. W styczniu napisałam do moich znajomych, którzy mieszkają w Warszawie, czy mogłabym przyjechać do nich na dwa-trzy tygodnie.

Mam dziennik, w którym ostatni wpis był już w takim zaniepokojonym stanie. Brzmiał tak: „20 stycznia, 23.58. Dawno nie pisałam tu o złych rzeczach, ale teraz z powodu niepokoju, z powodu wiadomości o rosyjskim ataku, czuję się bardzo samotna i opuszczona. Bardzo smutna, a czasem przerażona. Czułam potrzebę wrócenia myślami do przeszłości. Wypełniam tę pustkę głupimi treściami, talk-show na STB. Chcę, żeby to szybko minęło i żeby wszystko było spokojne.

Co wieczór wyobrażam sobie, jak Kijów zostanie zbombardowany, i przecież tak może być, kto wie, co siedzi w głowie Putina. Wojskowych w pobliżu Ukrainy jest bardzo dużo. Boję się, że w nocy zawyją syreny, że będę musiała uciekać. Jestem bardzo przerażona, szczególnie martwię się o Iwankę. I po tym jak mój były mąż mnie poparł, kupiłam bilety. Wstydziłam się nawet przyznać znajomym, koleżankom w pracy, że tak się boję, że chcę gdzieś wyjechać, że ten strach mnie paraliżuje i nie mogę nic z tym zrobić. Rzeczywiście kupiłam bilety i dopiero wtedy powiedziałam mojemu kierownikowi, że będę pracowała zdalnie. Do Warszawy przyjechałam 1 lutego.

Czyli do Warszawy przyjechałaś wcześnie, mieszkałaś tu już trzy tygodnie. Jak zaczęła się dla Ciebie wojna? Opisz swój 24 lutego.

O 5 rano obudziły mnie koty w domu, wzięłam telefon, a tam: Kijów, wybuchy. Charków, wybuchy. Odessa, wybuchy. Wszędzie wybuchy. Byłam w szoku i przez półtorej doby byłam w takim stanie, że nic nie jadłam. Zrozumiałam, że nie mogę siedzieć w domu. Poszłam pod rosyjską ambasadę. Wychodzę z domu, wchodzę do kawiarni pod domem. Pytam: „Macie wodę?”, a kobieta z kawiarni widzi, że nie czuję się dobrze. Wtedy wystarczyło po prostu powiedzieć „Ukraina” i nie zadawano ci więcej pytań. Dała mi wodę i powiedziała, że nie muszę płacić.

Wieczorem 24 lutego byłam w takim stanie, że nie mogłam się kontrolować. Poszłam do apteki, nie pamiętałam, jak będą po polsku środki uspokajające, i powiedziałam jedynie: „Jestem z Ukrainy, potrzebuję czegoś… czegoś…”. Aptekarz zrozumiał wszystko i dał mi bezpłatnie herbatę na uspokojenie.

A ponieważ przyjechałaś tu wcześniej, to zgodnie z prawem nie masz statusu uchodźcy? Czego najbardziej brakuje Ci bez tego statusu?

Przede wszystkim ubezpieczenia zdrowotnego, to najważniejsze. Nie mam żadnych świadczeń, tego 500+ wpłaty na dziecko, płacę za przedszkole, a uchodźcy nie płacą. A ja nie mam dokumentu elektronicznego, który dawałby mi możliwość wyjazdu do Ukrainy i powrotu albo wyjazdu do jakiegoś innego kraju UE. Teraz mogę zostać w Polsce tylko do końca, do sierpnia przyszłego roku.

Jak czujesz się w Polsce?

Jest mi komfortowo w Warszawie, miasto jest cudowne. Mam tu już kontakty, są tu bliscy mi ludzie. Znam język. Tutaj lepiej rozumiem codzienne życie. Nie powiem jednak, że mentalność jest tu taka sama, jest inna. To wspaniałe doświadczenie, ale wciąż rozumiem, że jestem tu obca i nigdy nie stanę się „swoja”. I nawet nie chcę być tu swoja. Prędzej boję się, że ktoś mi powie „Jesteś tu obca, nie potrzebujemy cię tu”, to by mnie zabolało.

Co sądzisz o powrocie do domu?

W moim idealnym świecie moja umowa o najem mieszkania wygasa w czerwcu i chciałabym wtedy wrócić do Ukrainy. Chciałabym, żeby moja córka poszła do ukraińskiej szkoły i znalazła się w ukraińskim środowisku. Ale jednocześnie hamuję się w tych wszystkich planach i nadziejach, bo wszystko może nie okazać się takie, jak sobie wymarzyłam.

Dziękuję, Saszo.

Rozmawiała Polina Kuczyńska
Zdjęcia: Magdalena Wdowicz-Wierzbowska

Pełny tekst

Ostrzegamy, że treść wywiadów może zawierać treści brutalne i wstrząsające. Są to historie wojenne traktujące często o bardzo trudnych i tragicznych, czasem brutalnych wydarzeniach. Zastrzegamy, że przedstawione na stronie świadectwa zawierają prywatne historie, opinie i odczucia kobiet, które ich udzieliły. Opinie i poglądy w nich zawarte nie są równoważne z opiniami i poglądami organizatorów projektu MOMENTY.

Cześć, Sasza.

Dzień dobry, Polino.

Powiedz mi, proszę, kiedy przyjechałaś do Polski? Z kim? Jaką logiką kierowałaś się przy podejmowaniu decyzji? Dlaczego w ogóle tu przyjechałaś i kiedy?

Boże, jestem w takim stanie, że chce mi się płakać.

Możesz płakać, jeśli chcesz.

Logika decyzji była taka, że od dłuższego czasu mieszkam sama z Iwanką, znaczy ja i Iwanka razem w mieszkaniu. Moi rodzice nie mieszkają w sąsiednim domu, to sąsiednia dzielnica. To znaczy, że nie jest to jakaś inna część Kijowa. Ja mieszkam na Ipodromie [nazwa stacji metra], oni na Drużbie Narodów [nazwa stacji metra]. Ale w razie wojny nie uratowałaby nas ta sytuacja, że mieszkamy na tej samej linii metra.

Czyli dużo myślałaś o wojnie?

Tak. Myślałam o tym i zaczęłam myśleć o niej jeszcze w grudniu. Miałam nawet taką tradycję w zachodnie Boże Narodzenie, spotykać się u mnie w domu z moimi przyjaciółkami. I pamiętam, że pomyślałam: „O mój Boże, chcę kupić sobie jakieś ładne talerze na święta, chcę, żeby wszystko było ładne”. Pamiętam, że stałam tam i myślałam: „Po jaką cholerę będę je kupowała, jak zacznie się wojna, a ja teraz wydaję pieniądze na jakieś talerze”.

Ale w końcu je kupiłam i pomyślałam, że jeśli zacznie się wojna, to przynajmniej będę miała dobre wspomnienie z tego spotkania, tak jak mieliśmy dobry ostatni posiłek. Kupiłam te talerze, fajną girlandę, krótko mówiąc, zrobiłam jak w dobrych filmach. Udekorowałam wszystko. Ale myśli o wojnie nie dawały mi spokoju, chyba że na chwilę. To z kimś rozmawiam i robi mi się lepiej, to przychodzi tata Iwanki i mówię: „no to co, Rosja zaatakuje?”, a on odpowiada: „Zapomnij, nic się nie stanie”. I okazuje się, że niby rozmawiałam z ludźmi o tej całej sytuacji, ale nie otrzymałam żadnego wsparcia. Nie miałam wokół siebie osoby, która dzieliłaby ze mną tę odpowiedzialność i ten strach.

Skąd wzięły się te myśli o wojnie?

Po pierwsze stąd, że wszystkie wiadomości mówiły, że będzie wojna. Pamiętam, że zanim faktycznie zdecydowałam się na zakup biletu do Warszawy, pomyślałam: „Jaki mam argument przeciwko temu, że się zacznie?”.

Jeśli facet w 2014 roku po cichu zajął Krym, a pamiętam swój stan z marca, kiedy oglądałam wiadomości i myślałam: „O mój Boże, to jest jakiś film. To nie może być. Jak to możliwe, cywilizowany świat, a on po prostu uruchamia swoje wojska?”. I znalazłam się w takiej sytuacji, kiedy nie miałam odpowiedzi: „A czemu nie?”. Na przykład dlaczego nie zaatakuje, co go powstrzyma? Ale nic go nie powstrzyma. To w jakichś rozwiniętych krajach wygrywa dyplomacja. Nie tutaj.

Ostatnie dwa tygodnie stycznia nie spałam normalnie, po prostu mnie wyłączało. To nie jest tak, kiedy zasypia się ze zmęczenia. Ja się kładłam do łóżka w ciepłych dresach, w bluzie z myślą: „Dobra, teraz zacznie się ta noc. Co zrobię? Szybko założę ciuchy, szybko założę buty, kurtkę, Iwankę zawijam w kocyk, łapię jakieś jej zimowe ciuchy, a jak dojadę na miejsce, to ją normalnie ubiorę”. Krótko mówiąc, panika mnie nakrywała. Uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu nie śpię normalnie, nie pracuję normalnie – to nie jest życie, tylko nie wiadomo co.

Zaczęłam się zastanawiać, co można z tym zrobić. Rozmawiałam z psychologiem – nie pomogło, rozmawiałam z koleżankami: „Jeśli czołgi pojadą do Kijowa, to co zrobimy?”. No i omówiłam z nimi te wszystkie plany. Potem z Witalikiem, ojcem Iwanki. Powiedział, że jeśli coś się zacznie, to rozmawiał z koleżanką, którą ja też znam, że jej rodzice mnie zabiorą, pojadą do Kołomyi, ewakuują się, zabiorą mnie tam.

I to jest taka umowa, wiadomo, przez osoby trzecie, że ktoś mnie zabierze. W każdym razie zdałam sobie sprawę, że muszę polegać tylko na sobie, i zaczęłam myśleć o różnych opcjach. Po pierwsze: zastanawiałam się nad wyjazdem do wsi pod Kijowem, gdzie nadal jest dom mojej babci. Druga opcja: faktycznie, poprosić o wyjazd do Kołomyi już teraz. Ale mieszkali już tam jacyś ludzie. Krótko mówiąc, wszyscy są tam artystami i ludźmi kreatywnymi i od czasu do czasu ktoś w tym domu mieszka. I trzecia opcja: Warszawa.

Napisałam więc do znajomych, czy mogę przyjechać, w razie gdyby coś się stało. Zastanawiałam się nad tym. Odrzuciłam Kołomyję, bo to są obcy ludzie, nikt mi tam nie pomoże z Iwanką. Wieś to dobra opcja, ale być samemu w domu, no cóż, to przerażające. Chociaż myślę, że rodzice od czasu do czasu by przyjeżdżali, ale to nie to. I tak zaczęłam myśleć o Warszawie i znów napisałam do przyjaciół. Sorry, może zaczęłam od końca, ale wiesz. Piszę im tylko pierwsze zdanie: „Cześć”. A mój przyjaciel (jest przyjaciel i przyjaciółka, mieszkają w różnych mieszkaniach) natychmiast napisał: „Ja nie mam miejsca, będziesz mieszkała u Kyryła”.

Czy to są ci, którzy mieszkają w Warszawie?

Tak… mówię: „Wiesz, o co chcę zapytać. Myślę o wzięciu biletu na taką i taką datę, nie jestem jeszcze do końca pewna, ale czy byłoby w porządku, gdybym przyjechała na 2 tygodnie?”.

Takie pytanie. Czy przed podjęciem decyzji o zakupie biletów była jakaś ostatnia kropla, która wpłynęła na tę decyzję?

Nie było czegoś takiego ostatecznego. Rozmawiałam z Witalikiem, ojcem Iwanki. Powiedziałam „cholera, nie wiem, co robić”. Powiedzmy, że to była ostatnia kropla, kiedy trochę mnie wsparł w tej decyzji, bo miałam wrażenie, że uciekam, że wiesz, zostawiam całą Ukrainę, wyjeżdżam, teraz beze mnie tutaj Ukraina się rozpadnie. Bo ja nawet wstydziłam się przyznać znajomym, koleżankom w pracy, że tak się boję, że chcę wyjechać, że ten strach mnie paraliżuje i nie mogę nic z tym zrobić.

Ja faktycznie kupiłam bilety i dopiero wtedy powiedziałam mojemu kierownikowi w pracy: „Słuchaj, przeniosę się na jakiś czas, ale obiecuję, że wrócę”. Bałam się, jak na to zareagują. To znaczy nie powiedziałam wprost, nie powiedziałam, że pojechałam do Warszawy, bo się bałam. Chciałam wyglądać jakoś normalnie w oczach innych.

Nie chciałaś wyglądać jak panikara.

Nie jak panikara, tak. W ogóle chciałam na koniec zostać tą panikarą, gdy wszyscy się luzowali w Kijowie, ja głupia pojechałam na miesiąc do Warszawy. Wiesz, łatwiej byłoby wrócić z tym wstydem, niż mieć rację i przyjechać tu do Polski na dłużej. Więc właściwie Witalik mnie wspierał, bo powiedział: „Słuchaj, masz zdalną pracę, ja na twoim miejscu już dawno bym wyjechał”.

Wspiera mnie finansowo i moralnie i myślę sobie OK, bo najważniejszą rzeczą, która mnie powstrzymywała, było to, co zrobię tam sama z Iwanką. Bo moja koleżanka, do której przyjechałam, wychodzi do pracy wcześnie rano, wraca wieczorem, a nie ma przedszkola, nie ma pomocy innych, a ja i tak miałam w pracy bardzo trudne zadanie. I pamiętam, że minął pierwszy tydzień mojego pobytu tutaj i pomyślałam: „Cholera, co ja zrobiłam”. To było bardzo trudne. Więc właściwie ze względu na to, że były tu moje przyjaciółki i ze względu na ostateczne wsparcie byłego męża podjęłam tę decyzję o wyjeździe. I kupiłam bilet.

Nawet gdy próbowałam się pocieszyć i załagodzić całą tę sytuację, zalecano spakowanie walizki alarmowej. Pomyślałam: „Spakuję to teraz, mam dzień, będę się czuła lepiej”. Kiedy go pakowałam, bardzo płakałam. Bo taka jest rzeczywistość, która jest z tobą. Być może nawet nie jest to potrzebne, no cóż, wyobraźmy sobie taką sytuację.

Ale to, że trzeba to zrobić. Bardzo mnie to złościło i frustrowało. Kupiłam bilet i poczułam się jeszcze gorzej. Jadąc do Boryspola zdawałam sobie sprawę, że mogę tu nie wrócić, i pakowałam swoje rzeczy tak, jakby były mi tam potrzebne, ale tak naprawdę to wszystko były bzdury i nie zabrałam swoich rzeczy, jak należy.

A co spakowałaś? Co zabrałaś ze sobą? Ty, dziecko, przyjechaliście we dwoje, prawda?

Tak.

Ty, dziecko i co jeszcze?

Wzięłam dokumenty, paszport, dokumenty ukraińskie takie jak paszport ukraiński, jej akt urodzenia, moją kartę medyczną i kartę medyczną Iwanki ze szczepieniami, wszystkie te szczepienia, bo z jednej strony rozumiałam, że jeśli coś się stanie i nie będę mogła wrócić, to ta karta szczepień jest bardzo poważną rzeczą. I druga kwestia: chciałam ją zaszczepić tutaj przeciwko meningokokom, czyli czemuś, czego nie mamy w Ukrainie.

To była walizka?

Tak, to była duża walizka. Zapłaciłam nawet za bagaż. Miałam dużo bagażu. Jechałam na bogato, w końcu podróżowałam samolotem.

Ale jedyną rzeczą, której nie spakowałam, bo pomyślałam, no cóż, jestem naprawdę bardzo spanikowana, już tego nie zniosę, są zdjęcia Iwanki i album niemowlęcy z pierwszymi zdjęciami. Więc wiesz, gdyby rakieta trafiła w mój dom, to właśnie tego bym żałowała, że tego nie wzięłam. Zostawiłam to w domu, bo nie miałam gdzie tego upchnąć.

Czy wzięłabyś to, gdybyś miała trochę więcej…?

Leżał obok mojej walizki i w zasadzie mogłam.

Czyli chciałaś go wziąć, ale nie wzięłaś?

Tak. Żeby nie wydawać się całkowicie szalona.

Więc nie chciałaś go nawet dla siebie? Tylko Ty wiesz, co wzięłaś, a czego nie wzięłaś. Czyli nie chciałaś karmić swojej paniki?

Tak. Mówię, odebrałam ten wyjazd bardzo fatalnie, w stylu: „To już koniec, nie wrócę”.

Czyli można powiedzieć, że mniej więcej dwa miesiące wcześniej przebywałaś w coraz większej panice?

Trzy.

To już trzy.

Dwa.

Czyli byłaś w takiej narastającej panice i w takim stanie histerii, że dramatycznie spakowałaś swoje rzeczy, nie wytrzymałaś i wyjechałaś, tak?

Tak, można tak powiedzieć. No bo… Próbowałam po prostu różnych opcji na uspokojenie, będąc w domu – rozmowa z rodziną, pakowanie walizki, wymyślanie planu działania. Bo z moim byłym mężem rozmawialiśmy o tym, co będzie, jak zacznie się wojna, dokąd uciekać. Powiedział, że rodzice jego znajomej mnie wezmą, ale ci rodzice mieszkają na Peczersku, a ja na Ipodromie. Po prostu jak się zaczęło 24 lutego, to zdałam sobie sprawę, że wszystkie plany, jak pewnie większość ludzi, to bzdura, bo planować można wiele, a jak się trafi do rzeczywistości, to już zupełnie co innego. Niestety. Właściwie to kolega, któremu bliskie są informacje, bo prowadzi militarystyczny portal informacyjny, dużo wie na ten temat, posiada wiele informacji. I zapytałam go w grudniu: „Sasza, na co powinnam się przygotować?”. Odpowiedział: „Nieważne, jak się przygotujesz, wszystko będzie inaczej. Możesz próbować się uspokoić, ale nie będzie tak, jak sobie wyobrażasz”. Te słowa trochę mnie uspokoiły, bo wyobrażałam sobie, że to będzie bombardowanie miasta, naloty, II wojna światowa, tylko w ulepszonej wersji. Nawet czytałam jakieś uspokajające felietony ekspertów, że teraz nikt nie będzie bombardował samolotami, to jakaś głupota. Cóż, to XX wiek. I pomyślałam, że tak. Chyba tak.

Gdy wyjeżdżałaś, miałaś pojęcie na jak długo jedziesz?

Byłam Arestowyczem. Dwa-trzy tygodnie [żartobliwie; Arestowycz to doradca prezydenta Ukrainy, który słynie z kwestii, którą wypowiedział w marcu: „Aktywna faza wojny w Ukrainie powinna zakończyć się za 2-3 tygodnie” – przyp. tłum.]

Dwa lub trzy tygodnie.

Cóż, ja i moi przyjaciele umawialiśmy się na jakieś dwa tygodnie. 2-3 tygodnie.

Kiedy przyleciałaś do Warszawy?

Przyjechałam w nocy z 31 stycznia na 1 lutego. Pieczątka mówi, że 1 lutego. Zrobiłam też test na COVID, pokazałam też swoje szczepienia.

Inna rzeczywistość.

Tak tak, coś takiego…

Z poprzedniego życia.

Z czasów przedwojennych. O, wiesz co jeszcze? Mój lot był opóźniony i pomyślałam: „Cholera, co to jest. Lot był opóźniony, jestem tu z dzieckiem o 23”.

Dyskomfort.

Tak. Było też zabawnie, pamiętam, że siedzieliśmy w Boryspolu, czekając na wejście na pokład samolotu. Iwanka wyglądała przez okno i stała, mówiąc po ukraińsku: „O, to samolot”. I wtedy podchodzi jakaś rodzina i starsza od niej dziewczynka mówi do matki: „O, mamo, patrz, samolot” [po rosyjsku], a Iwanka zaczęła ją poprawiać, mówiąc, że wersja po ukraińsku jest bardziej poprawna. A ja byłam zadowolona. Zastanawiałam się jeszcze, po co wzięłam taki nocny lot. Kiedy ludzie stali na granicy po 30 godzin, mówiłam: „Sasza, dobrze dojechałaś”.

Nie zdawałaś sobie wtedy sprawy, że to będzie historia najbardziej komfortowej podróży w tej całej historii.

No tak.

Dobrze, podróżowałaś z dzieckiem. Jak jej to wytłumaczyłaś? Czy właśnie powiedziałaś jej, że jedziecie w gości?

Tak, że jedziemy w gości. Bo Kyryło, ten mój przyjaciel, poznałam go latem, pojechałam do Iwano-Frankiwska i wtedy się spotkaliśmy, on pierwszy raz zobaczył Iwankę i bardzo ją polubił. Łapała go za rękę, choć nie jest to dla niej typowe. Do tego miał kota. Więc jako odpowiedzialna matka zareklamowałam, że u Kyryła jest w ogóle super. W rzeczywistości tak było. I to jest… Kyryło jest po prostu… wszyscy moi znajomi, którzy słyszą moją historię, mówią, że powinien być świętym, bo koleś wytrzymał z nami 4 miesiące. No tak, jesteśmy przyjaciółmi, ale nie na tyle, żeby to wytrzymać, nawet nie swoją dziewczynę. Z dzieckiem. To jest jak… Gdyby był jakiś inny związek romantyczny, to można by to jakoś wytłumaczyć, ale nie.

Mam jeszcze jedno pytanie. Przyjechałaś więc do Warszawy i mieszkałaś tu przez trzy tygodnie. Jak zaczęła się dla ciebie wojna? Jak dowiedziałaś się, że to, czego tak bardzo się bałaś, faktycznie się wydarzyło? Czy możesz opisać te pierwsze godziny i jak się dowiedziałaś? Co się stało? Gdzie byłaś? Co się działo? Jakie były twoje pierwsze myśli? Kto był pierwszą osobą, do której zadzwoniłaś?

Nie samego 24, ale kilka dni wcześniej. Kiedy uznano tak zwaną niepodległość DRL i LPR, my… namówiłam do Kyryła, żebyśmy pojechali sklepu, do Auchan. To było trochę dalej od nas. I kiedy tam chodziliśmy… to było tak: sklep, mało ludzi, spokojna muzyka, wiesz, ja się naprawdę zrelaksowałam w tym sklepie. Jesteśmy w Auchan… Tak, takie jest życie, bo Iwanka i Kyryło gdzieś się kręcili, a ja robiłam tam zakupy. A tak naprawdę chciałam pójść do sklepu, bo pomyślałam, że niedługo wrócimy do domu, musimy zrobić jakieś większe zakupy spożywcze, żeby zostawić coś dla Kyryła, bo on nie chciał brać od nas pieniędzy. Musimy jakoś zaopatrzyć go w jedzenie, bo za tydzień wracamy do domu. Bo w marcu wszystko będzie jasne. No więc… Wsiadamy do samochodu, włączam wiadomości i Putin nadaje, że uznał niepodległość tych pseudo republik. I nie “wiem dlaczego, ale Iwanka pyta mnie: „Mamo, kiedy wracamy do domu?”.

Filmowo wręcz.

No, naprawdę. Życie to film. A ja myślę, no cóż, mówię: „Iwaanoczka, ja jeszcze nie wiem. Kiedyś”. I szczerze mówiąc, myślałam, że… już trochę odpuściłam pomysł, że to będzie inwazja na pełną skalę. Myślałam, że będzie to intensyfikacja wydarzeń na wschodzie, tak jak wiele osób myślało. Tam, nie wiem, gdzieś jeszcze na granicy z Krymem i tak dalej. A w dniu 23… Przez cały ten czas, kiedy byłam w Warszawie, wszyscy mnie pytali. Ponieważ jestem jak zdrajczyni, wyjechałam z kraju i od czasu do czasu pytali mnie: „No to kiedy przyjedziesz?”, a raz na dwa dni ktoś z kolegów lub znajomych pyta: „Kiedy przyjedziesz?”. Mówię: „nie wiem”. „No, przyjedź już, wszystko tu jest dobrze, wszystko będzie dobrze”. I szczerze mówiąc, byłam już zmęczona. Odpoczywałam w Warszawie. Bo jak przylecieliśmy, zrobiłam sobie trzy dni wolnego i gdzieś wtedy poczułam, że moje ciało się rozluźniło, wiesz, to był taki mocny zacisk, przespałam się. Trochę się rozluźniłam, starałam się połączyć opiekę nad Iwanką z pracą, jakoś ten harmonogram miałam już ustalony. I pomyślałam: „Ok, mam już jedno doświadczenie fatalnego wyjazdu z domu, jestem gotowa wrócić do Ukrainy. Jeśli coś się stanie, to spakuję rzeczy, pojadę gdzieś, zrobię coś”. Moi przyjaciele, którzy są tutaj w Warszawie, powiedzieli mi: „Czy ty przyjaźnisz się ze swoją głową? Zostań trochę dłużej”. I właściwie 23 wieczorem pomyślałam: „Ok, będzie jakieś gówno na granicy albo w Donbasie. Tak czy inaczej będą jakieś działania wojenne, w Kijowie wszystko będzie spokojnie”. Wieczorem zaczynam patrzeć na bilet na 4 marca. 4 marca to piątek wieczorem, godzina 18 – mówię do Kyryła: „Możesz nas zabrać na lotnisko?”. On na to: „Tak, nie ma żadnego problemu”, powiedziałam: „Super”. I przewijałam wiadomości z 23 lutego, ale nie czytałam ich aż tak dużo. A potem już dodałam wszystkie bilety do koszyka i zaczęłam to wszystko organizować. Weszłam sobie jeszcze raz w wiadomości, żeby zobaczyć, co tam jest. I pojawiły się wiadomości, że coś może się wydarzyć. W ciągu najbliższych dwóch dni. Myślę sobie: „Dobra, nie będę kupować. Na razie zostawię ten bilet w koszyku. Wstanę rano i jak wszystko będzie ok, to kupię, bo mam dość”. Bardzo długo zwlekałam z powrotem do domu. I w tym czasie Kyryło miał swojego kota i dwa inne koty, dwa koty podrzuciła nam koleżanka i musieliśmy się nimi opiekować. A o 5 rano te koty, jeden z kotów zaczyna po prostu krzyczeć tak, że nic nie można z nim zrobić. Wypuściliśmy je na balkon i na korytarz. W każdym razie koty mnie obudziły. Pierwsze, co zrobiłam, to wzięłam telefon i sprawdziłam wiadomości. „Wybuchy w Kijowie. Wybuchy w Charkowie. Wybuchy w Odesie. Wszędzie wybuchy”. A ja na to: „Kurwa, co to jest?”. Patrzę, kogo mam w sieci. Jeden z moich kolegów był w sieci i zapytałam: „Co tam”. A mój kolega mówi: „ja już wyjeżdżam z Kijowa, czekam, aż po mnie przyjadą”, a ja się po prostu trzęsę, nie rozumiem, co robić. Nie chcę przeszkadzać rodzicom, bo… Co, nie mają dość zmartwień? Potem, gdy się skontaktowali, pakowali się z sąsiadami. Moja mama powiedziała: „Czekamy na wiadomości, telewizor jest włączony, czekamy, co będzie dalej”. Powiedziałam: „Może wyjedziesz?”. Oni: „Nie, nigdzie się nie wybieramy”. I przez półtora dnia byłam w takim stanie, że nic nie jadłam.

Byłaś w mocnym stresie.

Tak. Zrozumiałam, że nie mogę siedzieć w domu. Gdzie mam się udać? To jasne: do Ambasady Federacji Rosyjskiej. Wychodzę z domu, idę do kawiarni pod domem, zostawiam Iwance kilka zabawek, ona się nimi bawi. Pytam: „Macie państwo wodę?”. I ta kobieta widzi, że nie jest ze mną w porządku. Wtedy wystarczyło, że powiedziało się jedno słowo: „Ukraina” i nie zadawali więcej pytań. Dała mi też wodę: „Nie musisz płacić, wszystko jest w porządku”.

Polacy Cię Wspierali, prawda? W tamtych czasach? Jeśli miałaś z nimi kontakt.

Tak, wspierali mnie, bo mówię, nie trzeba było im wiele tłumaczyć. Wystarczyło powiedzieć, skąd się jest, i tyle. I poszłam do ambasady. Szłam w takim stanie, że zupełnie nie rozumiałam, co się dzieje, dlaczego tam idę i chciałam gdzieś iść, ale nie wiedziałam gdzie. I spotkaliśmy się z tymi przyjaciółmi w pobliżu ambasady. Rozumiem, że chce mi się płakać, ale wydaje się, że łez nie ma. Bo byłam w takim napiętym stanie. Mieliśmy też bardzo dziwne spotkanie. Był taki rajd, jakby na drodze, na jezdni, a my szliśmy jezdnią i spotkałam jakiegoś faceta. On mówi: „Czy oni ostrzeliwują naszych chłopaków?”. Ja mówię „Tak”. „A skąd jesteście?” i słyszę taki dziwny akcent. A moi znajomi mówią: „Z Krymu”. Bo tak naprawdę są to Krymczanie. Ja na to: „A wy skąd?”. „Jestem z Odessy”. „Tak, z Odesy? A skąd z Odesy?”. I opowiada mi o ulicy w Odessie, oczywiście nie znam Odesay poza centrum. Potem sprawdzałam, czy jego wersja się zgadza, ale wyglądał bardzo dziwnie, podejrzewam, że to jakaś…

Grupa dywersyjna?

No, jakaś rosyjska, funkcjonariusze FSB, żeby zrobić zdjęcia, bo było ich tu, jak sądzę, sporo, i pewnie nadal są. Tutaj. Coś tam jeszcze powiedział, ale to zdanie: „No co tam, naszych ostrzeliwują?”, no cóż, jakoś bardzo dziwnie to wyglądało. Pomyślałam: „Ty ruska suko, też tu jesteś, ty szumowino”, tak mnie wkurzył, ale to było straszne, nie wiedziałam, co z nim zrobić. Wieczorem 24 byłam w takim stanie, że nie mogłam się opanować. Po prostu chodziłam z wodą. Woda trochę mnie uspokajała, ale zrozumiałam, że potrzebuję czegoś w rodzaju silnego środka uspokajającego, nie miałam nic, więc poszliśmy z Kyryłem do galerii niedaleko nas. Weszliśmy do sklepu, a potem powiedziałam mu, że pójdę do apteki. Musiałam o coś tam zapytać. Uzgodniliśmy, że Iwanka zostanie z nim. Jednak nie zrozumiał tego w pełni. Iwanka poszła za mną, ale ja o tym nie widziałam. W aptece byłam przez 10 minut, tłumaczyłam facetowi, czego potrzebuję. Nie mogłam sobie przypomnieć słowa „uspokajający” po polsku. I na koniec powiedziałam: „Jestem z Ukrainy, potrzebuję czegoś… czegoś”. On na to: „Rozumiem”. Powiedział coś takiego… bo taki środek uspokajający jak nasz Bifren nie będzie u nas sprzedawany bez recepty. I dał mi coś, a potem poszedł szukać dla mnie jakiejś uspokajającej herbaty i dał mi ją za darmo. I wtedy wyszłam z apteki, stał sam z siatkami, zapytałam: „Gdzie jest Iwanka?”. On na to: „Była z tobą?”, ja mówię, że nie. I po prostu jak w filmie rzucamy wszystkie siatki, jakie mieliśmy, i tak po prostu rozbiegamy się w dwóch kierunkach. Zaczynam pytać ludzi w stylu: „Dziewczynka, tra-la-la”. I wtedy jedna kobieta widzi, że kogoś szukam, mówi i pyta, czy szukam dziewczynki, mówię, że tak, „ona tam pobiegła”. Byliśmy na jednym końcu centrum handlowego, a ona pobiegła na koniec drugiego, a kiedy biegałam i jej szukałam, odpuściło mi, poczułam się dobrze.

Ulżyło?

Tak, tak. Wtedy podbiegłam, zobaczyłam, że jakaś kobieta bierze ją na ręce i ona zaczęła się wyrywać, krzyczeć, wtedy ja podbiegłam, mówię, że to ja, zaczęłam ją uspokajać. Siedzimy więc na podłodze, ja płaczę, ona płacze. A te kobiety pytają: „Czy trzeba pomóc?”. Mówię: „Nie trzeba, jestem z Ukrainy”. Wszystko zrozumiały.

Po rozpoczęciu wojny mówiłaś, że jesteś z Ukrainy i oni ci jakoś pomagali, prawda? W jakimś codziennym sensie, prawda? Dali ci darmową herbatę, żeby cię wspierać.

Tak. Wodę.

Czyli jakoś cię wspierali, prawda?

Tak. I okazało się też, że Kyryło, mój przyjaciel, mieszka w Warszawie od 5 lat, nie zna swoich sąsiadów, a tu przypadkowo spotkał swoich sąsiadów na parkingu. Nie wiedzieli, jak go wspierać i co robić. Po prostu przyszli pewnego wieczoru, była tam dziewczynka trochę starsza od Iwanki, przynieśli jakieś swoje puzzle, wiesz. Jakieś inne cukierki, wiadomo, żeby jakoś wyrazić swoje wsparcie, bo nie do końca rozumieli, jak to zrobić. Potem pomogli nam, dali też ubrania dla Iwanki i powiedzieli, że to wszystko pomoc, bo sami tego nie potrzebowali. Jak wiadomo, lepiej w ogóle nie być w takiej sytuacji, ale gdyby taka sytuacja się zdarzyła, lepiej jest być w roli tego, który pomaga, a nie tego, który potrzebuje pomocy.

A ponieważ przyjechałaś tu wcześniej, to nie masz statusu uchodźcy? Prawnego.

To mój ulubiony temat.

Powiedz mi, rozmawiasz z uchodźcami, którzy mają ten status i korzystają z pewnych benefitów. Jakich korzyści z mieszkania tutaj najbardziej Ci brakuje?

Przede wszystkim ubezpieczenia zdrowotnego, to główna sprawa. Bo nie mam teraz żadnych świadczeń. Na przykład 500+, płacę za przedszkole, a uchodźcy nie płacą.

Prywatne przedszkole?

Nie, to jest publiczne. Za posiłki trzeba płacić. Ale czego jeszcze nie mam… No właśnie, nie mam tego Diia.pl (ukraińska rządowa aplikacja, odpowiednik mObywatela). To znaczy nie mam dokumentu elektronicznego, który dawałby mi możliwość wyjazdu do Ukrainy i powrotu albo wyjazdu do jakiegoś innego kraju UE. Teraz mogę zostać w Polsce tylko do końca, do sierpnia przyszłego roku i…

To dotyczy również Ciebie, prawda?

Tak. Otóż jedyne, co mnie dotyczy, to legalny pobyt tutaj jak dla wszystkich uchodźców i dostęp do rynku pracy. To znaczy, że mogę pracować bez żadnych specjalnych zezwoleń, kart, wiz roboczych. Ale nie mogę tak jak wielu moich znajomych, którzy pojechali do Ukrainy i wrócili, pojechać do Ukrainy, nie mogę.

Pojechałabyś?

Cóż, szczerze mówiąc, tak. Nie teraz, z powodu tych zagrożeń atomowych. Ale w lecie pojechałabym na jakiś czas. Ten wyjazd był dla mnie ważny, nie wiem, czy w jakikolwiek sposób by mi pomógł, ale w maju już zaczęłam myśleć, co robić, bo byłam już czwarty miesiąc u kolegi. To jest tak: albo szukajcie jakiegoś mieszkania, albo wracajcie do domu. Albo jakaś trzecia opcja. A potem bardzo chciałam wrócić do domu, żeby zobaczyć i jakoś ocenić sytuację tam panującą. Krótko mówiąc, zobaczyć to wszystko na własne oczy. Nie miałam takiej możliwości, więc postanowiłam tu zostać. Ale sam fakt, wiesz, nie to, że planuję jakieś wycieczki do Europy, ale sam fakt, że nie masz takiej możliwości, a ktoś ją ma i dzielą was jakieś 24 dni. No, ja rozumiem, nie dewaluuję doświadczeń tych ludzi, którzy tu przyjechali, wszyscy z różnymi historiami, ale… w każdym razie to wszystko jest trochę smutne i niezbyt sprawiedliwe.

Więc teraz musisz zostać w Polsce do 23 sierpnia.

No tak, mogę jechać do Ukrainy…

Ale nie wrócić?

Albo wrócić z wizą, albo poczekać, aż wyzeruje się reżim bezwizowy i wtedy przyjechać. Więc nie będzie można pojechać na 2 dni.

Nie możesz wyjechać do innego kraju?

Nie.

Czy kiedykolwiek myślałaś o przeprowadzce do innego kraju?

Nie.

Jak ci się podoba w Polsce?

Cóż, to najlepsza opcja.

Dlaczego?

Bo znam ten język. Bo tu już mam kontakty z ludźmi, są tu bliskie mi osoby. Rozumiem tutejszy sposób życia. Nie mówię, że mentalność jest tu taka sama, jest inna, ale po pierwsze, ja już miałam doświadczenie życia w Polsce 6 lat temu, mieszkałam przez chwilę w Krakowie. Ale najważniejszy jest język. Bo, jak powiedziała jedna z moich koleżanek, kiedy przyjechała i nie rozumiała, co do niej mówiono, czy coś: jesteś osobą z wyższym wykształceniem, jesteś inteligentna, znasz np. angielski. Czujesz się jak kretyn, bo nie rozumiesz czegoś pozornie tak prostego. Polski jest przecież bardzo podobny.

Kiedy przyjechałam, pamiętam, że właśnie dojeżdżaliśmy do naszego pierwszego hotelu i zapytałam faceta, który nas wiózł, jak powiedzieć „przepraszam” i „dziękuję”. Powiedział jak to będzie po polsku.

Przepraszam, tak. Miałam możliwość wyjazdu do Niemiec, bo mam koleżankę Niemkę, której rodzice mieszkają w większym domu, gdzie nie trzeba płacić za ten dom. Cóż, na 80-90 procent zapewniliby Ci jedzenie. To znaczy, że finansowo byłoby to wygodniejsze. Ale nie znasz niemieckiego, nie znasz tam nikogo. Mimo wszystko kontakty społeczne są w mojej sytuacji ważne. Więc to, że byli tu już ludzie, te dwie koleżanki, które mieszkały tam od dawna, więc też mają znajomych, jakiś krąg towarzyski, a jak nam się wózek zepsuł, to ich kolega dał nam wózek za darmo.

Taka sieć kontaktów.

Tak. Łatwiej jest tu zawierać jakieś znajomości.

I jeszcze powiedz mi, przyjechałaś tutaj, znałaś język na jakimś poziomie.

Tak.

Ale teraz kontynuujesz naukę języka?

Tak.

Jak się uczysz?

Zaledwie dwa tygodnie temu skończyłam kursy językowe.Słucham podcastów, pracuję z Polakami.

Mówisz, że przyjechałaś tutaj, miałaś pracę zdalną. I co się stało potem?

Bardzo długo pracowałam zdalnie w ukraińskiej agencji i mieliśmy taki system, z początkiem wojny, płacenia… płacono nam według przepracowanych godzin. A to zawsze jest loteria, nie wiesz, czy na koniec miesiąca będziesz miała 160 godzin, czy nie. I jakie wynagrodzenie dostaniesz na końcu. Dlatego pierwsza rzecz: w czerwcu postanowiłam wynająć mieszkanie, przeprowadziłam się do mieszkania i skądś musiałam wziąć na to pieniądze. I druga kwestia: nie masz tej stabilności w wynagrodzeniu.

Nie ma też takich dochodów. I pomyślałam, że powinnam poszukać pracy, żeby przynajmniej, jeśli zostanę tu na dłużej, móc zapewnić sobie trochę lepsze utrzymanie, a oczywiście jest różnica otrzymywać pensję w złotówkach czy w hrywnach, kiedy kurs wymiany wynosi 7-8 dziś i 8.30 jutro – to duża różnica. Zaczęłam szukać pracy, zaczęłam wysyłać CV jeszcze w maju na te stanowiska, które mnie interesowały. Potem robiłam to bardziej aktywnie, następnie w lipcu dowiedzieliśmy się, że jest możliwość wypłacania stałej pensji niezależnie od przepracowanych godzin. I niby na chwilę zaprzestałam poszukiwań, ale drugą rzeczą, oprócz finansowej, była ta niepewność statusu. To, że nie mam ubezpieczenia zdrowotnego.

Dla mnie ta rzecz jest najważniejsza. Chociaż przez cały ten czas dwa razy chodziłam do prywatnych lekarzy, płaciłam za nich. Raz poszłam z Iwanką do pediatry. Nie powiem, że często chorujemy, ale i tak w razie jakiejś nagłej potrzeby chcesz mieć pewność, że nie wystawią ci rachunku z kupą zer. Więc tak naprawdę potrzebowałam tej pracy, żeby mieć jakąś pewność, że wszystko będzie dobrze i będę miała możliwość w przyszłości pojechać do Ukrainy, zabrać pakiet dokumentów, pojechać, wyrobić wizę i nie zawracać nikomu głowy i żeby nikt mi tu nie powiedział, że żyję z ich podatków i czegoś tam jeszcze. To wszystko.

Czy boisz się presji ze strony Polaków? Czy spotkałaś się z taką presją? Z takimi niemiłymi komentarzami?

Nie. Ostatnio raz widziałam w tramwaju ulotkę z napisem: „stop ukrpol”. To jest jakaś partia, Konfederacja Korony Polskiej, jak mi później koledzy mówili, że oni najprawdopodobniej są finansowani gdzieś z Rosji albo częściowo finansowani. Była taka ulotka, która mówi, że nie wolno nam dopuścić do ukrainizacji Polski. Że Ukraińcy przynoszą tu choroby, że wszyscy mamy AIDS. Zabieramy miejsca pracy, oczywiście. I tak w sobotę mieli wiec w centrum pod Pałacem Kultury, przyszło 200 osób.

Nie sądzisz, że po prostu boisz się być ciężarem i czuć, widzieć takie potwierdzenie, jak ktoś nie cieszy się na twój widok? Bo spójrz. Okazuje się, że przyjechałaś tutaj i oni rzeczywiście zareagowali tak, że dali Wam wodę i herbatę. Znalazłaś pracę, zostałaś zatrudniona i dali Ci mieszkanie do wynajęcia. Ale Ty po prostu boisz się, że to się stanie. Czy czujesz się tu jak ciężar? Może trudno jest Ci przyjąć pomoc? Czy masz takie poczucie?

Nie powiedziałabym, że jestem, wiesz, ciężarem, bo globalnie ludzie nie mają mi nic do zarzucenia. Za mieszkanie płacę konkurencyjną kwotę. To nie jest tak, że powiedziałam „wpuść mnie za darmo”. Poszłam do pracy, znam Wasz język. To nie jest tak, że przyjechałam tu i powiedziałam: „Uczcie się wszystkich ukraińskiego”.

Poszłam do pracy i płacę podatki ze swojej pensji, chodzę do waszych sklepów, zostawiam tu też swoje pieniądze. To znaczy globalnie mam coś do omówienia z takimi ludźmi, ale i tak mam wrażenie, że jestem tu obca. To nie jest mój kraj, to nie jest moje miasto. W Warszawie czuję się dobrze, nie będę ukrywać, miasto jest fajne. Są miejsca, gdzie można pójść, rzeczy do zobaczenia, wiele atrakcji dla dzieci.

Jako doświadczenie jest ok, ale i tak rozumiem, że jestem tu obca i nigdy nie będę swoją. I nie mam takiego pragnienia, by stać się tu swoja. Raczej boję się, że ktoś powie mi: „Jesteś tu obca, nie potrzebujemy Cię tu”, czyli jakieś takie rzeczy, o których już wiem, które mnie bolą. Tylko że gdyby jakaś inna osoba to powiedziała i to Polak, nie z partii Konfederacja Koronna czy innej, ale jakiś inteligentny człowiek, to nie byłoby to dla mnie zbyt przyjemne.

Więc masz co odpowiadać, jak powiedziałaś, wynajmujesz mieszkanie, płacisz podatki. A gdybyś była uchodźczynią, to czułabyś się z tym bardziej niekomfortowo? Bo wtedy ktoś miałby Ci coś do zarzucenia, że państwo wypłaca Ci 500+ i to z ich podatków. Czyli teraz masz prawo do dyskusji, ale gdybyś była uchodźczynią, to byś nie miała.

No, słuchaj, nawet jeśli… uchodźcy też mają coś do powiedzenia, jak nie przeżyłeś tego co ja, to jeszcze można coś ludziom odpowiedzieć, do czegoś się odwołać, ale ja nie chcę być w takiej sytuacji.

To znaczy, nie miałam ich, ale… pierwszy raz, kiedy Iwanka mówiła gdzieś po ukraińsku, a było to przed 24, nie czułam się zbyt komfortowo, bo wydawało mi się, że ktoś do mnie podejdzie i powie, po co tu przyjechałaś….

Panajechali (z. ros. poprzyjeżdżali)

Tak. Z jednej strony rozumiem to oburzenie, czyli to samo stało się w Ukrainie, no to Ukraińcy powiedzieliby to samo, nie jesteśmy lepsi, nie jesteśmy gorsi. Tylko że nie jest to zbyt wygodne.

Chodzi mi o to, czy nie uważasz, że właśnie dlatego, że płacisz te wszystkie podatki i wynajmujesz mieszkanie, kupujesz sobie prawo do dyskusji na ten temat?

Nie zastanawiałam się nad tym, ale…

W pewnym sensie chronisz siebie.

Tak. No, generalnie te wszystkie sprawy jak wynajem mieszkania, praca, to było spowodowane innymi rzeczami, innymi przyczynami. Tam jest stabilizacja, nie wracam do domu, a potrzebuję pieniędzy itd. Ale ten trzeci punkt mógł zostać uwzględniony. Nie jest to najważniejsze, ale jednak ważne, żeby nikt nie powiedział ci, że jesteś inny.

Rozumiesz też, że mieszkając w czyimś mieszkaniu, otrzymując pieniądze, składając podania, chodząc po różne szampony, jedzenie za darmo. To jest przecież inne życie. To jest coś, czego nie masz. A ci Polacy mogą, jak im się nie podoba…

Tak, mogą. No powiem Ci, że nawet jak szukałam mieszkania, to od razu usłyszałam te wszystkie historie o tym, że nie chcą wynajmować mieszkań Ukraińcom i tak dalej. Dlatego od razu powiedziałam: „Dzień dobry, jestem z Ukrainy, jestem z dzieckiem, pracuję, chcę wynająć mieszkanie”. Ktoś mi powiedział: „Sorry, nieaktualne”, ktoś powiedział: „Nie przyjmujemy dzieci”, nie było czegoś takiego, że… od razu w ogłoszeniu było zaznaczone, że wynajmujemy tylko z polskim obywatelstwem albo tylko z umową o pracę i jakiegoś oświadczenia za 3 miesiące o swoich dochodach. W związku z tym nawet nie dzwoniłam do takich ludzi.

Kiedy umówiłam się na jedno spotkanie, witam się, mówię, kim jestem, kobieta powiedziała: „Wszystko mi jedno, w porządku. Jak masz pieniądze, to płać”. W efekcie wynajęłam mieszkanie od bardzo fajnych ludzi, są bardzo mili, nie wiem, jak to jest, ale…

Pasują Ci?

W czwartek mają mi przywieźć telewizor. Bo jak przywieźli pierwszy, to nie działał. Mówię, że w porządku, bo podłączyłam tam HDMI i komputer, i włączam kreskówki dla Iwanki i wszystko mi odpowiada.

Powiedzieli: „Nie, kupimy Ci nowy, bo ten zżera dużo prądu, dlatego”. Potem mieliśmy remonty, wymieniali rury, kaloryfery w całym domu. I powiedzieli mi: „Może pani zapłacić za wrzesień o 500 zł mniej, bo to było dla pani niewygodne”, a ja na to: „Oczywiście”. To znaczy tak normalnie idą na kontakt i mówią, że mi pomogą.

Czyli po prostu ignorują to, że jesteś Ukrainką? Nie oferują żadnych świadczeń, ale też nie odmawiają Ci. Po prostu wszystko jedno.

No… tak i w związku z tym, jak musieliśmy wymienić te kaloryfery w mieszkaniu, to oni powiedzieli tak: „Czy ma pani coś przeciwko temu, żebyśmy przyszli i poprosili tych robotników, żeby nie wybili tam połowy ściany?”.

Powiedziałam: „Proszę, tak jest mi łatwiej”. Zaczęliśmy więc rozmawiać o Ukrainie, a oni narzekali na to samo, jak to się stało, że zaczęliśmy rozmawiać o sezonie grzewczym. Ale nikt mi nie powiedział, że to przez Ukrainę będą mieli problemy z gazem czy coś innego. Przez cały ten czas nie spotkałam się z żadną negatywną opinią, ale i tak zawsze, wiesz, to jest tak, że jak jesteś matką, to wychodzisz z dzieckiem i spodziewasz się, że twoje dziecko zrobi coś złego i tak jest tutaj. Nie, że jesteś tam w 100 procentach zawsze w napięciu, ale rozumiesz, że możesz na kogoś trafić.

Zwłaszcza jak do metra wsiadają jacyś faceci, którzy są, nie wiem, kibicami piłki nożnej, Legii Warszawa czy czegoś innego, to rozumiem, że mogą mi coś powiedzieć. Albo gdy tacy faceci chodzą po okolicy i mają na sobie jakieś polskie czapki, a tu „Armia Krajowa”. Ci ludzie mogą ci powiedzieć.

Co sądzisz o powrocie do domu? Czy wrócisz do Ukrainy po sierpniu 2023 roku, kiedy to się skończy?

Planowanie długoterminowe.

Planowanie długoterminowe. Czy jest ono w ogóle obecne w twoim życiu? A może dopuszczasz taki scenariusz, że jeśli w Ukrainie nadal będzie bardzo źle, to będziesz zmuszona tu zostać? Czy wierzysz, że to uczucie napięcia, że jesteś tu obca, zniknie? Czy zastanawiałaś się nad tym? Czy widzisz swoją przyszłość za 5 lat, że jesteś w Kijowie, odbudowując gospodarkę, a Iwanka chodzi do ukraińskiej szkoły, ucząc się wierszy Tarasa Szewczenki?

Aż hymn mi w środku rozbrzmiał. No faktycznie, jeśli chodzi o jakieś długie terminy, jak mówisz, na 5 lat, to ja naprawdę nie chciałabym, żeby Iwanka chodziła tu do szkoły. Nie. Bo w tym czasie będzie już dobrze mówić po polsku, będzie już w polskim kontekście. Będzie miała już kilku polskich kolegów.

Więc ona się tu zasymiluje. Owszem, ja, jako native speaker języka, powiem jej to wszystko, ale zupełnie inaczej przeżywa się tę całą „Ukrainę w drodze” niż będąc w Ukrainie, będąc w tym środowisku.

Chciałabym, żeby nauczyła się wierszy Szewczenki, jak mówisz. Masz jakąś więź ze swoim dzieckiem, bo ono przyjdzie do domu i powie Ci: „O kurczę, kazali mi się uczyć tych Wiśniowych sadów wokół chaty, a ja nie znoszę tego wiersza” (wiersz Szewczenki), a Ty możesz z nią o tym porozmawiać, opowiedzieć o swoich doświadczeniach z nauką w szkole, macie coś wspólnego do omówienia. I tu nie będziecie miały nic wspólnego, bo ona będzie uczyć się polskich pisarzy, polskiej historii.

Tak, kulturowo Ty będziesz Ukrainką, a ona Polką.

No tak. Tak, właśnie o tym mówię. Aby nauczyć ją wszystkiego, co wiem, potrzeba wiele środków i wysiłku albo wysłać ją do ukraińskiej szkoły. Ale znowu wydaje mi się to dziwne, gdy mieszka się w (obcym) kraju… życie w tej diasporze to po prostu nie mój format. W moim idealnym świecie moja umowa najmu kończy się w czerwcu i chciałabym wtedy wrócić do Ukrainy.

Żeby tam mieszkać?

Tak. W domu. Nie do Ukrainy, ale do domu. Bo nawet myślałam tak, że teraz jest lato, teraz nie bardzo wiadomo, jaka jest sytuacja czy jakaś broń została przekazana naszym ludziom, czy będą działania i tak dalej… no, wrzesień też nie jest zrozumiały, ale powrót do jesieni, do zimna, do tego przygnębienia… nawet bez wojny, wiesz, to jest taki okres w roku, nie jest dobrze. Wracać trzeba, gdy jest ciepło, gdy wszystko kwitnie, bo gdy jest ciepło, to wszędzie jest dobrze. Z dobrym nastrojem, z jakimś planem.

Chciałabym móc wrócić do tamtych czasów. Jednocześnie rozumiem, że hamuję się w tych wszystkich planach i nadziejach, że może być zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażam. Mam nadzieję, że do przyszłej wiosny będziemy mieli okazję pojechać do Ukrainy, tak żeby się rozejrzeć. Jak wszystko tam minie. Zastanawiałam się już nad tym, przed Iwanką byłam sama. Pomyślałam: „Czego chcę w tym życiu? Gdzie chciałabym mieszkać? Czy chcę mieszkać w Ukrainie, czy nie?”. I wtedy skorzystałam z okazji, pojechałam na wolontariat. Byłam w Krakowie przez pół roku, żeby wyciągnąć jakieś wnioski. Bo każdy chciał wyemigrować do innego kraju, ale czy ja tego chciałam? Pojechałam, rozejrzałam się, wiesz.

Coś było lepiej, coś gorzej. Tak jak tutaj. Zalety i wady. Wróciłam do Ukrainy i poczułem spokój. Bo w Ukrainie mam ten krąg powiązań, mam jakąś renomę, doświadczenie. W Polsce jesteś nikim i musisz budować to wszystko na nowo. Powiem Ci, że gdybym miała w planach jakąś migrację, przynajmniej jakąś małą, to już dawno zgrzytałabym zębami i szukałabym jakichś innych opcji. Jak się tu zadomowić, nie wiem, lepiej niż teraz.

Jednocześnie rozumiem, że życie w Ukrainie nie jest łatwe i pewnie trudno będzie mi się przystosować, zwłaszcza gdy nie przeżyłam nic z tych doświadczeń: ani ewakuacji, ani wyjazdu… czyli cała wojna odbyła się dla mnie tutaj. A kiedy wyjechałam ze spokojnej Ukrainy, przez cały ten czas żyłam w kraju, którego gospodarka nie stanęła, wszystko jest dobrze i ludzie mają dobry humor, przyjechać do…

Powojennego kraju…

Tak, będzie to, szczerze mówiąc, przygnębiające, ale bardzo chciałabym dołączyć do jakichś programów i projektów psychologicznych dotyczących pomocy psychologicznej.

Żeby ci pomogli?

Nie, żebym ja mogła pomagać. No właśnie, to mnie interesuje. Bo wydaje mi się, że tacy jak ja mają zasób i większy potencjał, bo zachowałam tu swoją psychikę na tyle, na ile mogłam. To znaczy nie miałam tego doświadczenia z wybuchami, dzięki Bogu itd. Dlatego może będę miała więcej sił do pracy w takich kierunkach. Ale nie wiem, jak to będzie w rzeczywistości. I przy okazji jeszcze jedna rzecz.

Podjęcie decyzji o odejściu z pracy było dla mnie bardzo trudne, pracowałam tam 4 lata, byłam z nimi na różnych etapach swojego życia, więc wraz z odejściem zerwana została więź z tą społecznością. Wymienialiśmy się wiadomościami, które były takie same jak te w wiadomościach, ale miałam styczność z kontekstem, dowiadujesz się od nich więcej. Bardzo się cieszę, że pracuję teraz nad projektem Polish Ukrainian Startup Bridge, który pomaga ukraińskim startupom znaleźć inwestorów w Polsce.

Uspokajam się tym, że jeszcze trochę pomagam Ukraińcom i jeszcze rozmawiam z kimś po ukraińsku, koresponduję z kimś po ukraińsku, utrzymuję kontakty z mediami, czyli nie straciłam całkowicie tego kontaktu i wnoszę jakiś wkład. Ale kiedy się zwolniłam, przez dwa dni po prostu płakałam, bo moje życie się skończyło. Co prawda, kontaktuję się z kolegami, wszystko jest ok, ale to i tak trochę inny format.

Dziękuję za Twoją opowieść.

Drugie nagranie:

Mówiłaś o stratach. Czy masz osoby, z którymi już nie utrzymujesz kontaktów?

Nie to, że nie utrzymuję kontaktów, ale nasz kontakt się bardzo zmienił. Mam czat, to dwie przyjaciółki, moje koleżanki z klasy i mamy kontakt od dawna. Nazwałyśmy czat „konfesjonał”. Możemy tam bez problemu nie pisać „cześć” i „pa”, tylko od razu „ja pierdziele, mam wszystkich dość, życie jest do dupy” i tak dalej.

To było w porządku, że któraś z nas zawsze przychodziła tam się wyżalić. Rozumiem, że mi jest ciężko na swój sposób, bo tu też są problemy i to nie jest tylko wycieczka do Polski. Im jest ciężko na swój sposób, bo są w Ukrainie i jedna z moich znajomych pojechała do Czerwonohradu, do obwodu lwowskiego.

A ponieważ był marzec, musiała się zarejestrować w Centrum Usług Administracyjnych, bo zmienili miejsce zamieszkania. Więc jej mąż poszedł się tam zarejestrować i od razu powiedziano mu: „Stary, mobilizujemy Cię”, chociaż przed nim byli ludzie, mężczyźni też się rejestrowali i nikt nic nie mówił, ale on jakoś trafił na dzień, w którym wśród tych ludzi panował jakiś, krótko mówiąc, zły nastrój. Powiedziano mu, że ma przyjść jutro z rzeczami. I ta moja znajoma, wielokrotnie pisała i narzekała, dlaczego w ogóle wyjechała z Kijowa: „Po co to zrobiłam” i tak dalej.

A ona sama mieszka na Rusaniwce. Nie miałaby dobrego doświadczenia, gdyby spędziła tam cały marzec. I wspierałam ją, jak tylko mogłam, mówiłam, że no nie, wszystko będzie dobrze, ale starałam się znaleźć jakieś adekwatne słowa wsparcia. I przez jakiś czas narzekałam na swoją codzienność. „O, koty są wkurzające”, coś tam jeszcze. A potem był jakiś dzień tutaj, rocznica…

Powstania warszawskiego?

Nie, nie powstanie. Tragedia smoleńska. I wtedy postanowili po raz pierwszy włączyć te syreny. Nawet sami Polacy mówili, że to bardzo dziwne, że tak się robi, a ja napisałam: „Cholera, te syreny włączają, to takie głupie, kraj jest wypełniony uchodźcami, a oni to robią” i napisałam coś jeszcze o moim codziennym życiu.

A ona zaczęła mi wypisywać… Aha i jeszcze jedna rzecz, bo napisałam: „Tu trudno znaleźć mieszkanie, bo…”, a dokładniej, że dowiedziałam się, że trudno tu znaleźć mieszkanie i jakby nie wiem, co zrobić. Zaczęłam coś pisać o swoich problemach z mieszkaniem. A ona zaczyna pisać, że dlaczego Polacy w ogóle powinni rozwiązywać nasze problemy, to są nasze problemy, że nie wynajmują nam mieszkań, zawsze nam za mało, bo do Polski przyjeżdżają uchodźcy, jak oni się w ogóle zachowują. Wiesz, osoba zachowuje się tak, jakby na co dzień pracowała z uchodźcami, ma jakieś statystyki, wie, kto co mówi i kto tu przyjechał. Staram się jej wytłumaczyć, że słuchaj, to trochę dziwna dyskusja, bo ja przed chwilą skarżyłam się Tobie, że boję się, że nie będę mogła wynająć mieszkania, zostanę tam na ulicy. A Ty zaczynasz mi wmawiać, że tak naprawdę nikt nie powinien mi pomagać, że muszę sama rozwiązywać swoje problemy.

Powiedziałam… no, tam już poleciałam emocjonalnie, napisałam: „Czyli żeby ktoś mi pomógł, musiałabym odsiedzieć swoje w Mariupolu? A może powinnam była zostać zgwałcona? I dopiero wtedy będę godna pomocy?”. Odpisała, że w ogóle nie myślę, oni tu pod ostrzałami siedzą (choć to miasto, w którym byli, to dość bezpieczne miasto). I nasza rozmowa zakończyła się tym, że powiedziała mi, że nie wierzy, że przyjechałam do Polski z powodu wojny. Byłam cholernie wściekła. Tylko tak mogę to nazwać. Odpowiedziałam: „Tak? To było moje marzenie, żeby wyjechać z 300 dolcami w kieszeni, prawda? Z dzieckiem do obcego kraju, gdzie…”.

Żyjesz życiem migrantki.

Tak! Tam, gdzie nie masz nikogo, no kogoś masz, ale globalnie nie masz tu nikogo i jesteś sama. No i na tym nasza rozmowa się skończyła. Piszemy czasami ze sobą, ja nic o sobie nie mówię.

Ostatnio była w Warszawie, zaproponowała spotkanie. Powiedziała nawet, że przywiozła nam jakieś prezenty. To znaczy, że dla niej ta cała rozmowa jest ok. Ale rozumiem, że nie jesteśmy już na tej samej drodze. I ta rozmowa po prostu wystrzeliła w momencie, kiedy byłam sama. Powiedziała też: „Nie sądzę, żebyś wróciła”.

Sugerowała, że zdecydowałaś skorzystać z okazji i stamtąd spieprzyć?

Tak. Miała ciężki okres, wiesz, coś ją denerwowało, rozczarowywało i tak dalej, a najlepszym sposobem na to jest wyżycie się na bliskich osobach, a ja w tym momencie…

Ukraińcy mierzą się doświadczeniem.

Tak.

Jestem pewna, że do mnie nic nie mają, bo przecież każdy widział, że swoje wywalczyłam.

Tak, że przesiedziałaś…

Mam szczepionkę właśnie przeciwko takiemu hejtowi. Czuję to.

Tak. Dlatego w pewnym momencie pomyślałam nawet, że może lepiej będzie, jeśli będę siedziała pod ostrzałem, żeby też nikt mnie o nic nie oskarżał. Ale zarzuty i tak będą. Więc… to nie jest gwarancja.

Dlatego tak się wtedy bałam. A co, jeśli naprawdę nie będę mogła wrócić? A może moje mieszkanie zostanie zniszczone, bo był czas, że był ostrzał, ale w nocy nikt nie pisał, dokąd lecą. Dopiero rano dowiedziałam się, w jaką dzielnicę przyleciało, no cóż, idziesz spać i decydujesz, że rano dowiesz się, czy wygrałam w loterii, czy nie. Czytasz później wiadomości, widzisz, że to dzielnica Obołoń, i możesz odetchnąć z ulgą.

Słuchaj, rozmawiałyśmy już o tym, że żyjesz w Polsce w napięciu i martwisz się, że możesz usłyszeć zarzuty od Polaków za to, że tu jesteś. Czy można powiedzieć, że jesteś spięta, bo czujesz to potępienie ze strony Ukraińców?

Tak. Boję się tego, że jestem tu obca i boję się, że przyjadę do Ukrainy i tam też będę obca. Bo ja cały czas… jak ktoś już napisał, że żeby przeżyć tę wojnę, trzeba być w Ukrainie, trzeba być w tym kontekście.

Ja się z tym generalnie zgadzam i nie zgadzam. Bo wiesz, to tak, jakby porównywać mieszkańca Mariupola… nawet nie mieszkańca Mariupola, ale mieszkańca Charkowa i mieszkańca Użhorodu. Mają zupełnie inne doświadczenia. I nie oznacza to, że…

Jeden z nich jest poza kontekstem.

Tak. To taki podział, że ktoś jest gorszy, ktoś jest lepszy. I nie wszyscy musimy codziennie słuchać syren i nasłuchiwać wybuchów. Bo ktoś musi w tej całej historii ocaleć, żeby faktycznie przyjechać i zaadaptować się trochę szybciej, wnieść jakieś nowe pomysły i tak dalej.

Tak, jak mówią: „Będąc w Europie, zdobądź doświadczenie, a potem wróć i się zintegruj”, cóż, jeśli da się to zintegrować. Ale mam ten strach, wiesz, że ja jestem z Kijowa, a tu miasto wydaje się…

Nie zastałaś tego dramatycznego dla miasta momentu.

Tak! Nie widziałam tego i chyba nie mam już prawa nazywać się kijowianką, bo nie znam Kijowa w różnych czasach. Znałam to miasto w czasie pomarańczowej rewolucji… no dobra, w czasie pomarańczowej rewolucji byłam jeszcze dzieckiem, ale brałam czynny udział w Euromajdanie, mogę opisać każdą ulicę w centrum, co się działo gdzie, w jakim okresie, i dobrze to wszystko pamiętam. A teraz znam to miasto w tej sytuacji tylko z opowieści.

Więc ważne jest, aby uczestniczyć w mitologii swoich ulubionych miejsc, prawda?

Tak, tak.

Jest ona połączona pępowiną.

Tak. A tu mnie to ominęło.

Jestem też ciekawa, mówiłaś o tej panice, kiedy byłaś w Kijowie. Grudzień, styczeń. I powiedziałaś, że prowadziłaś dziennik.

No tak. Mam dziennik. Zaczęłam go już dawno temu, dla pewnych ekstremalnych wydarzeń. W każdym razie mój pamiętnik dotarł do Polski gdzieś w kwietniu chyba. W kwietniu lub maju nawet.

W paczce?

Tak. Kiedy już można było wysłać tu kilka rzeczy, poprosiłam o wysłanie mi dziennika. Otwieram go, ostatni wpis jest z 20 stycznia. Piszę o tym, że dawno tu nie pisałam ze złych powodów.

Ze złych powodów? Napisałaś, że jesteś zadowolona ze swojego życia.

Tak, tak, tak, że jest super, bo właściwie przed tym wpisem napisałam pierwszego stycznia, że skończyłam terapię. Dwa lata byłam na terapii i uznałam, że jeszcze nie jestem wyleczona, ale czułam, że mogę bez niej żyć. I tak dalej.

Pisałam, że mam wiele planów, to znaczy nie tylko planów związanych z, nie wiem, kupnem mieszkania i tak dalej, ale jakieś bardziej przyziemne sprawy do załatwienia w mieszkaniu, jakieś banalne rzeczy. Miałam mieć projekt w pracy i miałam wspaniałe końcowe roczne spotkanie z kierownictwem agencji, wszyscy mnie chwalili, wszyscy byli zadowoleni, bardzo się cieszyłam.

Wiesz, życie Ci się układa, a tu nagle „a masz!”. I ten wpis został napisany w takim stanie niepokoju. Brzmi tak: „20 stycznia, 23.58. Nie pisałam tu tak długo ze złych powodów, ale teraz z powodu niepokoju, z powodu wiadomości o rosyjskim ataku czuję się bardzo samotna i opuszczona. Bardzo smutna, a czasem przerażona. Niektórzy pragną wrócić myślami do przeszłości. Wypełniam tę pustkę głupimi treściami, talk show z STB (Boże, jeszcze to mnie ratowało). Chcę, żeby szybko minął czas i żeby wszystko było spokojne.

Co wieczór wyobrażam sobie, jak Kijów zostanie zbombardowany. I taka może być rzeczywistość, kto wie, co siedzi w głowie Putina. W pobliżu Ukrainy znajduje się wiele wojsk. Boję się, że w nocy zawyją syreny, że będę musiała uciekać. Jestem bardzo przestraszona, szczególnie martwię się o Iwankę, co z nią zrobić”. I to by było na tyle…

I to jest ostatni wpis?

Tak.

Wow. To bardzo oddaje sytuację z tamtych czasów.

Zabawne, zabawne.

To jest coś w rodzaju tego, co nazywa się… relikwią.