Zoja Batyr

ZOJA BATYR

50 lat, Warszawa

Pracuje w polskiej fundacji Rakiety, która podczas „wielkiej wojny” pomaga osobom z chorobami nowotworowymi.

Ile czasu jest Pani w Polsce?

Jestem tutaj od pięciu lat, ale z przerwami, trochę też mieszkałam w Niemczech. Od marca 2022 roku pracuję dla fundacji onkologicznej Rakiety, która pomaga osobom chorym na raka. Pomagamy poprzez doinformowywanie, ale także materialnie. W tym momencie wspieramy również osoby chorujące onkologicznie, które przyjechały do Polski po wybuchu wojny.

Proszę powiedzieć bardziej szczegółowo o działalności fundacji.

Po pierwsze to wsparcie informacyjne. Tłumaczymy, jak zrobić numer PESEL, ponieważ gwarantuje on uchodźcom dostęp do bezpłatnego leczenia w Polsce. To ogromny plus, ponieważ przyjeżdżają różni ludzie, często bezrobotni, nie mają środków finansowych na leczenie i są bardzo wdzięczni Polsce za możliwość leczenia się.

Jak krok po kroku wygląda przyjazd z Ukrainy osoby z chorobą onkologiczną?

Ludzie kontaktują się z nami, przekazujemy im wszystkie niezbędne informacje. Jeszcze w Ukrainie ludzie tłumaczą na język polski dokumentację medyczną, żeby w Polsce od razu pójść na wizytę do onkologa. Chorzy nie muszą podpisywać deklaracji odnośnie lekarza rodzinnego. W ciągu od trzech do siedmiu dni mają umówioną wizytę u specjalisty. O tym, co robić dalej, decyduje onkolog. Ale to już bezpłatnie.

Gdzie zatrzymują się takie osoby w Polsce? Kto opłaca ich mieszkanie?

Nasza fundacja współpracuje z fundacją Biedronka, która pokrywa koszt mieszkania w hotelu do maksymalnie dziesięciu dni. W jakimkolwiek mieście w Polsce mogą dla danej osoby zarezerwować pokój trzykrotnie. Współpracowaliśmy także z International Organization for Migration. Przekazywałam dane naszych podopiecznych, a koordynatorzy znajdowali dla nich mieszkanie. Przez trzydzieści dni mogli korzystać z mieszkania bezpłatnie. Nasza fundacja może również przekazać każdemu do pięciuset złotych na mieszkanie. Pomagamy również w innych sytuacjach: jeśli osoba kupiła jedzenie, opłaciła transport, leki, tłumaczenie dokumentacji medycznej, prywatną wizytę u lekarza, to możemy jej zwrócić poniesione koszty. Jesteśmy jedyną organizacją, która to robi.

Skąd fundacja Rakiety pozyskuje fundusze i ile wyniosła łączna suma środków finansowych, dzięki którym już pomogliście osobom z Ukrainy?

Wspiera nas firma z Tajwanu, która przekazuje celowe dotacje na pomoc Ukraińcom. Co miesiąc pomagamy prawie sześćdziesięciu osobom z Ukrainy. Przeważnie każdy, kto się do nas zwrócił o pomoc, dostał wsparcie finansowe w wysokości od 300 do 500 złotych. Ale były sytuacje, kiedy to wsparcie wynosiło nawet 35 tysięcy złotych.

Jak zmieniło się Pani życie od momentu rozpoczęcia pracy w fundacji?

Zrozumiałam, że w porównaniu z problemami osób chorych na raka problemy, z którymi my, zdrowi ludzie, spotykamy się w naszym życiu, to właściwie nic. Pamiętam osobę z Mariupola, która straciła mieszkanie, straciła wszystko na świecie, a do tego jeszcze choruje na raka. Przyjechała tutaj, do innego kraju, praktycznie bez niczego i jeszcze walczyć o życie…

Którą historię zapamiętała Pani najbardziej?

Każdy człowiek ma swoją historię. Przypominam sobie emerytów z Doniecka, którzy wybudowali sobie tam dom, swoimi rękoma, a teraz go nie ma. Nie mają gdzie wrócić. Chwytają się każdej możliwości leczenia się w Polsce. Co dziesięć dni przenoszą się do innego miejsca. Jestem pełna podziwu dla takich osób. Kłaniam się im nisko. Od nich trzeba uczyć się pozytywnego nastawienia i pragnienia życia. Ludzie przyjeżdżają z najróżniejszych zakątków. Nie przejmują się rzeczami materialnymi, a żyją dniem dzisiejszym, cieszą się i ich pozytywne nastawienie czasem mnie aż dziwi.

Rozmawiał Yevhen Prykhodko
Zdjęcia: Marzenna Szymańska

Pełny tekst

Ostrzegamy, że treść wywiadów może zawierać treści brutalne i wstrząsające. Są to historie wojenne traktujące często o bardzo trudnych i tragicznych, czasem brutalnych wydarzeniach. Zastrzegamy, że przedstawione na stronie świadectwa zawierają prywatne historie, opinie i odczucia kobiet, które ich udzieliły. Opinie i poglądy w nich zawarte nie są równoważne z opiniami i poglądami organizatorów projektu MOMENTY.

Ile lat jest Pani w Polsce?

Jeśli liczyć od samego początku, od 5. Pracuję. Z przerwą. Mieszkałam na przykład jeszcze w Niemczech i tam z mężem uczyłam się języka. Uczestniczyłam w programie, także w jednej fundacji dla Ukraińców. Ferajn w Hanowerze. Obecnie pracuję w fundacji Rakiety Onkologiczne, która pomaga chorym na raka, którzy po wojnie przyjechali do Polski. Jestem specjalistką w tym dziale, w tej fundacji. Pracuję tam od kwietnia.

Powiedziała Pani, że w Niemczech pracowała Pani też w fundacji. Proszę powiedzieć, co Pani tam robiła, co to była za organizacja.

To ukraińska organizacja, która została stworzona dla Ukraińców mieszkających w Niemczech. Jako pomoc, pod każdym względem, z każdej strony. Powstały kursy dla kobiet i dzieci, stworzone właśnie w tym celu. Różne spotkania. Byłam tam jako wolontariuszka. Pomagałam w różnych wydarzeniach. Są zdjęcia, jest również strona Ferajn Hannover na Facebooku.

A co skłoniło Panią do zaangażowania się tam w wolontariat?

Kiedy przyjechałam, tak jak wszyscy Ukraińcy musiałam się dogadać, a więc przede wszystkim znać język. Stowarzyszenie ktoś mi polecił. Bardzo się cieszę, że ich poznałam i pomogłam. Obecnie w każdy możliwy sposób pomagają naszym Ukraińcom w Niemczech.

Czy to jest w Hanowerze, gdzie Pani mieszkała?

Tak, mieszkałam niedaleko Hanoweru, ale jeździłam właśnie tam.

Dlaczego zdecydowała się Pani wrócić z Niemiec do Polski?

Mieszkałam z mężem, kupiliśmy dom w Polsce, mieliśmy się tam przeprowadzić. Los chciał inaczej. Mój mąż zmarł, ale ja zostałam w Polsce i pracowałam.

W którym roku przyjechała Pani do Polski?

W tym roku, na początku stycznia, potem pojechałam do domu. I już przed wojną, wydawało się, że to przed wojną, przyjechałam do Polski w lutym. Szukać pracy, żyć, pracować. Ale no…

Ile dni przed inwazją na pełną skalę?

10 dni. Chciałam złożyć dokumenty do wizy, powiedziano mi, że muszę czekać do 3 marca. Nie chciałam czekać, tylko po prostu jechać. I okazało się, że… moje przeczucie było tak silne, że mnie pociągnęło, wypchnęło i przyjechałam tutaj. Bardzo trudno było mi znaleźć pracę, bo właśnie się zaczęło i przez 1,5 miesiąca wysłałam sto CV.

Co Pani czuła, co widziała, gdy była Pani w Ukrainie? W tamtym czasie było już o tym dość dużo informacji, zachodni politycy mówili o inwazji.

Były informacje, ale nikt nie wierzył, nie mógł uwierzyć i nadal nie może uwierzyć, że wydarzy się i nadal dzieje się ten koszmar w Ukrainie. Ale rzeczywiście było przeczucie. Kiedy dyplomaci wyjeżdżali, kiedy chciałam złożyć dokumenty na wizę, już było opóźnienie w związku z zamknięciem placówek. Postanowiłam wyjechać.

Cała moja rodzina jest oczywiście w Ukrainie. Moja córka przyjechała do mnie i została tu przez 1,5 miesiąca. Ale musiała wrócić do Ukrainy, do męża, bo rodzina powinna być razem. I jestem tu sama.

Z jakiego regionu Pani pochodzi?

Z regionu centralnego, obwód czerkaski.

Wróćmy do momentu, kiedy szukała Pani pracy przez 1,5 miesiąca. Co się stało, co Pani znalazła?

Powiedziałbym, że to był szczęśliwy zbieg okoliczności, który bardzo mi pomógł… odpowiedzieli na moje CV i nadal się cieszę, że jestem w tej fundacji. Kiedy przyjechałam, pomyślałam, że jestem w najgorszej możliwej sytuacji, ale zobaczyłam, że ludzie, którzy przyjeżdżają z nowotworami, uciekają przed wojną w Ukrainie bez niczego. I jeszcze chorzy. Moja sytuacja okazała się nie tak tragiczna, jak myślałam.

Czy wysłała Pani swoje CV i otrzymała odpowiedź z tej fundacji? Czy wysłała Pani swoje CV do organizacji, które faktycznie prowadzą działalność charytatywną, czy też są to firmy?

Tak. To były różne organizacje, właśnie tutaj odpowiedzieli „tak”.

Kiedy to się stało? Pamięta Pani?

To było w połowie marca, zaproponowano mi pracę. Przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, zostałam wybrana za pierwszym razem, a pod koniec marca poszłam już do pracy.

To było już po inwazji na pełną skalę. A jak Pani wspomina 24 lutego? Była Pani już w Polsce, jak zapamiętała Pani ten dzień?

Nie mogłam w to uwierzyć. Moi bliscy… i nie tylko, słyszałam w telewizji i widziałam na Facebooku. Byłam zszokowana tymi wiadomościami. Kiedy widziałam wiadomości, płakałam, ponieważ moja rodzina była na zagrożonym terytorium, martwiłam się o nich, chciałam wrócić i ich zabrać. Zdecydowałam się jednak zostać, w końcu nie miałam innego wyjścia, musiałam się tutaj zaangażować. Znaleźć pracę i być tu. A może miałam nadzieję, że moja rodzina tu przyjedzie. Miałam nadzieję, że przyjedzie moja dorosła córka.

Wyjechała na 1,5 miesiąca?

Tak. Przyjechała na 1,5 miesiąca, mieszkała ze mną. Ale wróciła do męża.

Miała Pani odpowiedź z fundacji, rozmowę kwalifikacyjną… jak wspomina Pani pierwsze dni w tej pracy, jak to było? Co więcej, toczyła się już wielka wojna

Spotkałam się z tym, że jest dużo ludzi z całej Polski… to fundacja, która działa z całą Polską. Wszystkie osoby, które przyjeżdżają, dzwonią na naszą infolinię. Dzwonili i nadal dzwonią.

To dużo ludzi, nie spodziewałam się, nie domyśliłam się, że w ogóle może być tylu chorych. Ta liczba rosła i rośnie z każdym dniem. Ludzie nieustannie dzwonią. Nowe osoby przyjeżdżają i otrzymują informacje o tym, czym zajmuje się fundacja i co robimy.

Proszę nam powiedzieć, czym dokładnie zajmuje się fundacja.

Po pierwsze to wsparcie informacyjne. Od czego zacząć, gdy ktoś przyjeżdża do Polski. Czym trzeba się zająć. Po pierwsze: zrób PESEL, który daje naszym ludziom, uchodźcom, możliwość bezpłatnego leczenia i darmowej medycyny w Polsce.

Czy leki, czy to poradnictwo, czy to jakiś rodzaj testów. Polska zapewnia to wszystko bezpłatnie. To bardzo duży plus, bo ludzie przyjeżdżają bezrobotni, nie mają funduszy. Otrzymują bezpłatne leczenie i są za to bardzo wdzięczni. Wciąż przyjmuję podziękowania od osób, którym Polska udzieliła pomocy. Zdarzały się przypadki, że ludzie wracali do Polski z Chorwacji, Turcji, Szwecji, ponieważ nie byli tam leczeni.

Ukraińcy, którzy opuścili Ukrainę po rozpoczęciu inwazji, prawda?

Tak. A także z Bułgarii. Wracali do Polski, bo to właśnie Polska pomogła najbardziej.

Czy Ukraińcy mogli zgłaszać się do fundacji do 24 lutego?

Ta fundacja działa od 2012 roku, to organizacja pozarządowa, która pomaga Polakom. Polakom chorym na raka. Jest to wsparcie zarówno informacyjne, jak i materialne.

Na naszej stronie można aplikować, dokonać zbiórki, a to przede wszystkim daje im możliwość leczenia w Polsce. To tutaj ludzie znajdują największą szansę na leczenie. Istnieje wiele webinariów i różne wsparcie w tym zakresie. Bo są tu specjaliści, którzy pomogą. I psychoonkolog, i dietetyk, seksuolog.

Jak to wygląda? Jest osoba, która ma raka i jest w Ukrainie. Jeśli chce przyjechać do Polski, jak to wygląda krok po kroku?

Dzwonią ludzie z Ukrainy, pytają, jak można leczyć się w Polsce. Przyjechać na terytorium Polski, wyrobić PESEL. Już na początku można przetłumaczyć dokumentację medyczną na język polski, aby zaraz po przybyciu na miejsce trafić do onkologa. I nie jest konieczne składanie oświadczenia u lekarza rodzinnego, można natychmiast udać się do onkologa w celu umówienia wizyty.

Na wizytę u onkologa czeka się od trzech do siedmiu dni. Powiedziałbym, że to szybkie terminy. A potem lekarz przegląda dokumentację medyczną, aby zobaczyć, co jest dalej potrzebne, czy leczenie, czy dodatkowe badania. Ale to już jest bezpłatne.

Kiedy ludzie wyjeżdżają z Ukrainy, czy już wiedzą, do którego lekarza trafią?

W zasadzie tak, mamy kontakty… możemy już umówić na wizytę do onkologa lub są już szpitale, numery telefonów, pod które mogę zadzwonić. Będę wiedziała, że ktoś przyjeżdża do jakiegoś miasta, czy to Kraków, czy Bydgoszcz, czy Gdańsk. A ja już tam szukam onkologa, umawiam wizytę dla tej osoby. Tutaj nie ma problemów.

I to wszystko za darmo?

Tak, bezpłatnie. Powstała nawet infolinia dla Ukraińców w NFZ w języku ukraińskim, gdzie można się zapisać, wypełnić ankietę dla chorego na raka, konsultant spisuje ją i przesyła do NFZ. Tam w ciągu dwóch dni znajdują onkologa w miejscu zamieszkania tej osoby i wyznaczają już termin przyjęcia. Oddzwaniają w ciągu dwóch dni i podają termin.

A jeśli chodzi o mieszkanie na miejscu, jak to wygląda?

Nasza fundacja pomaga w krótkoterminowym zakwaterowaniu, to 10 dni od fundacji Biedronka. Współpracujemy z tą organizacją, co daje nam dostęp do rezerwacji hotelowych, a maksymalny okres to 10 dni. Ale można go użyć 3 razy. 3 razy po 10 dni. W każdym mieście w Polsce.

Współpracowaliśmy również z International Organization for Migration, gdzie przekazywałam dane naszych podopiecznych i koordynatorzy już szukali dla nich mieszkania. Przez 30 dni mieli darmowe mieszkanie. Tak to wyglądało.

Opracowaliśmy jeszcze projekt, w którym ludzie przychodzą do nas lub składają wniosek do naszej fundacji, proszą tam o przelanie środków na swoje konto na czynsz mieszkaniowy. 500 zł miesięcznie.

Oznacza to, że co miesiąc nasza fundacja mogła płacić chorym na raka, którzy wydali pieniądze na mieszkanie. Poza tym fundacja pomaga finansowo: z wyżywieniem, jeśli pacjent wydał pieniądze na jedzenie, w transporcie, przy zakupie niektórych leków, z tłumaczeniem dokumentów medycznych czy prywatną wizytą u lekarza. To wszystko, co możemy pokryć. To jedyna organizacja, która to robi. Moi podopieczni mówią mi, że to jedyna organizacja, która pomaga.

A skąd fundacja czerpie środki?

To bardzo ważne pytanie, bo projekt powstał na samym początku wojny na pełną skalę dla Ukraińców. Pomaga nam tajwańska firma, która sama przekazuje środki na ten cel i do końca listopada mamy podpisany z nimi projekt. Pomagamy Ukraińcom ze środków tej firmy i fundacji.

Czy może Pani mi powiedzieć, jaka jest to kwota? Ile pomocy już wypłacono Ukraińcom?

Dokładnie nie mogę powiedzieć… Ale są różne wnioski, na 500 zł, 2000 zł. I miesięcznie jest ich dziesiątki. Są nawet kwoty 35 000, tyle pomogliśmy jednej osobie, która potrzebowała rehabilitacji we Wrocławiu. Wielu pomogliśmy w lekach i chemioterapii, jedna terapia kosztuje 10 000 zł. Sfinansowaliśmy trzy takie chemioterapie. Każda osoba, która się do nas odezwała, otrzymała pomoc finansową od 300 do 10 000 zł.

A ile osób już otrzymało pomoc?

Co miesiąc zgłasza się do nas średnio 60 nowych beneficjentów. Ale jeśli policzyć, z iloma osobami kontaktuję się codziennie, to jest to co najmniej 15 osób. To osoby, które po zarejestrowaniu się u nas dzwonią i dzwonią. I mogą dzwonić tyle razy, ile potrzeba. Odbieram telefony od 8 do 20. Mogę z nimi porozmawiać, mogę im doradzić. W czymś pomóc. To ponad sto kontaktów miesięcznie.

Chorzy na raka mogą być w różnym stanie i nie każdy może sam przyjechać do Polski. Czy zdarzały się przypadki, gdy ktoś musiał zostać przewieziony do granicy karetką pogotowia? Jak to wyglądało od strony ukraińskiej?

Tak było na samym początku. Ludzie wyjeżdżali, czym mogli i jak mogli. Na samej granicy, jeśli trzeba było przywieźć osobę karetką, pomagaliśmy w tym przez wolontariuszy. Mówiliśmy, do której kliniki najszybciej się dostać, a była to klinika w Lublinie. I była fundacja, która zawoziła prosto do najbliższej kliniki. Mogli też pojechać do Warszawy. Współpracowaliśmy z fundacją żydowską, która ewakuowała ludzi z Ukrainy z różnych punktów i przywoziła ich do Polski, głównie do Warszawy.

Jakie są największe problemy, z którymi boryka się fundacja w pracy z chorymi onkologicznie?

Do tej pory największym problemem jest mieszkalnictwo. Ludzie nie pracują, bo są chorzy. Nie są nawet w stanie chodzić po chemioterapii. I nie pracują, mogą żyć tylko z jakiejś emerytury w Ukrainie. A to niewielka kwota. Bardzo dziękujemy Polakom za przyjęcie i przyjmowanie naszych ludzi do swoich domów. Państwo pomaga.

Program 40+ był i nadal jest. Ale to już trochę spowolniło, nie działa tak jak na początku wojny. I właśnie ta kwestia jest dziś najbardziej problematyczna. Samo zakwaterowanie. Pomagamy w leczeniu, ale w mieszkaniu… nie mamy jeszcze takiego programu, aby zapewnić ludziom mieszkanie.

Czy zdarzały się przypadki, kiedy ktoś przyjechał na leczenie i zmarł w Polsce?

Tak, oczywiście. To życie, mierzymy się z tym. Jedyne, w czym mogliśmy pomóc, to zapewnić kontakty ukraińskiej agencji, która zajmowała się dokumentacją, z konsulatem, wywoziła, pomogła naszym ludziom załatwić tę sprawę.

A jak zmieniło się Pani życie dzięki pracy w tej fundacji?

Ciekawe pytanie. To, co tu widziałam, że przyjeżdżają ludzie chorujący na raka, to były nawet takie historie i są takie historie z Mariupola. Człowiek stracił dom, wszystko na świecie, a także choruje. Przyjechał tu z niczym i wciąż walczy o życie.

W porównaniu z innymi problemami, z którymi borykamy się w życiu my, zdrowi ludzie, to praktycznie nic… tu ludzie przychodzą i walczą o życie z niczym. Nasze problemy nie są tak duże, jak to jest w niektórych przypadkach. Jak u osób chorujących onkologicznie, nic nie mają i muszą przeżyć… w obcym kraju.

Taka osoba, która przyjechała z Mariupola, przypadki, kiedy ktoś przyjechał sam i jeszcze choruje… Kto jest tu bliski takim ludziom? Kto się nimi opiekuje?

Niektórzy przyjeżdżają sami. A większość z nich przyjeżdża z rodzinami. Ktoś jest z nimi. Czy to siostra, czy ktoś… mąż. Są takie przypadki, że nie nie są w stanie chodzić. Dlatego musi być ktoś. Pomagamy więc nie tylko tej osobie chorej na raka, pomagamy również całej rodzinie. Opłacamy rachunki tej rodziny, udzielamy konsultacji różnych specjalistów.

Jest jakaś historia, którą pamięta Pani najbardziej?

Każda osoba ma własną historią. Tutaj nie można tak oddzielać, są ludzie, którzy przybyli z różnych zakątków. Z Doniecka. Którzy stracili wszystko, własnymi rękami zbudowali dom… już go nie ma, nie mają więc dokąd wrócić.

Łapią każdą szansę na leczenie, na bycie tutaj. Są emerytami. Mieszkają tu i tam przez kolejne 10 dni. Inna fundacja im pomaga. To takie trudne. Patrzysz na nich, trzeba mieć siłę walczyć z chorobą i jeszcze wyżyć. Jestem po prostu zdumiona takimi ludźmi. Głęboki ukłon dla takich osób, trzeba podziwiać i szanować ich pozytywne nastawienie i pragnienie życia. Nauczyć się tego.

Są tacy ludzie. Z Doniecka, z Mariupola, z Mikołajewa, ze wszystkich zakątków. Tacy ludzie nie przejmują się rzeczami materialnymi, żyją teraźniejszością, cieszą się, a ich pozytywność czasem bardzo mnie zaskakuje.

Czy można powiedzieć, że Pani się uczy czegoś, pracując dla fundacji?

Tak, nie zwracać uwagi na materialne rzeczy czy błahe problemy. Nauczyć się od ludzi żyć i mieć to pragnienie życia. Być szczęśliwym każdego dnia, być wdzięcznym i dziękować za to, co masz, każdego dnia.

Wcześniej powiedziała Pani, że fundacja opłaca niektóre procedury w szpitalach. Czy są rzeczy, które opłaca Polska? Jak wygląda leczenie pacjenta onkologicznego w Polsce? Co ma do pokrycia z własnej kieszeni, a co pokrywa państwo?

Państwo bardzo pomaga wszystkim uchodźcom z Ukrainy. Początkowo to były mieszkania, które udostępniali Polacy. A państwo pomogło Polakom wyrównać 40 zł dziennie na osobę. Osoba ta miała 1200 zł na życie u rodziny. Taki zwrot kosztów dla polskich rodzin.

Także różne dodatki dla dzieci, 500+. Pomoc jednorazowa 300 zł. Osoby, które chciały pracować i chcą pracować, rejestrują się w urzędzie pracy i mogą od razu znaleźć pracę. Nie trzeba czekać 10-12 dni na zezwolenie cudzoziemca na pracę, jak przed wojną. Odmówili mi nawet pracy, bo powiedzieli mi, że łatwiej będzie im zatrudnić uchodźcę, bo nie trzeba czekać 14 dni na zezwolenie.

Uchodźcy mają zapewniane kursy języka polskiego. Tak, leczenie to duży plus. Darmowe lekarstwa, wizyta u lekarza, różnie badania. Niektóre leki są refundowane przez państwo za pośrednictwem NFZ. Można przyjść i wziąć lekarstwa. Może to być opłacane w 100% przez państwo, dopłata 2-3 lub 20 zł. Jeśli nasi pacjenci płacą za leki, które nie są refundowane przez rząd lub to wizyta prywatna. Trzeba szybko udać się do lekarza na konsultację. Bo choroby onkologiczne nie czekają.

Potrzebujesz szybkiej konsultacji, bo jeśli będziesz długo czekać, to cię pożrą. Pokrywamy prawie wszystkie wydatki pacjentów. Są to leki, tłumaczenia medyczne, wizyty, badania lekarskie. W większości za darmo, ale w Polsce trzeba bardzo długo czekać na bezpłatne badania. MRI, CT są bardzo drogie. Od 500 do 1000 zł. Pacjent nie jest w stanie zapłacić. Dlatego ludzie czekają długo, trwa to miesiącami. A jeśli zrobisz to, co sugerujemy, czyli zapłacisz, my zwrócimy ci to na konto.

Przed wywiadem pokazała Pani okładkę książki „Rakiety. Piękno w walce z rakiem oczami ukraińskich kobiet”, proszę powiedzieć, co to za książka. Czy to projekt Pani fundacji?

Tak. Rzeczywiście, jedna książka „Rakiety. Pięknem w raka”, którego autorką jest pracująca w naszej fundacji Magdalena Sekul. Napisana po polsku dla kobiet z chorobą nowotworową. Opracowaliśmy teraz projekt wydania ukraińskiej książki w języku ukraińskim dla Ukrainek, które są w Polsce. Dla wsparcia, właśnie dla nich, żeby mogły przeczytać.

Napisane są historie różnych kobiet, które tu były i walczyły z rakiem. Różne historie Ukrainek, które żyją w Polsce i walczą z chorobą. Oprócz tego, że muszą przezwyciężyć problemy wynikające z wojny, to trzeba też walczyć o życie na obcym terytorium, tak bym to ujęła. To jest bardzo trudne.Ta książka została napisana, aby dawać wsparcie.

Poprosiliśmy nawet naszą pierwszą damę, Panią Zełenską, aby napisała w tej książce kilka słów otuchy dla naszych Ukrainek.

Mamy nadzieję, że odpowiedź pojawi się w najbliższej przyszłości. Proszę powiedzieć, co teraz motywuje Panią do pracy?

Tak… ta praca inspiruje mnie do tworzenia, pomaga na co dzień, a nawet dodaje mi sił. Motywuje. Rzeczywiście, poświęcić temu więcej uwagi. To dzięki ludziom, których codziennie słyszę. Dziękują fundacji za możliwość, informacje, wsparcie. Świetne wsparcie. Specjalistów, materialne i informacyjne. To wielka sprawa dla naszych Ukraińców.

Wiemy, że fundacja Rakiety powstała przede wszystkim po to, by pomagać ludziom chorym na raka, ale jak ta pomoc wygląda w przypadku Ukraińców? Czy rozszerzają państwo zakres pomocy nie tylko na osoby z nowotworami?

Tak, każdy może się z nami skontaktować. Pomogę umówić się na wizytę u lekarza, udzielę porady, informacji. Mamy też specjalny projekt dla osób z niepełnosprawnością. Dla dzieci lub dorosłych. Mogą się do nas zwrócić, możemy takiej pomocy udzielić… znaleźć kursy języka polskiego, taka integracja w Polsce. Znalezienie pracy dla osób z niepełnosprawnością jest trudne, a my w tym pomagamy.

Zintegrować te osoby. Wsparcie specjalistów: psychologów, a nawet prawnika. U nas to znajdą. Mamy jeszcze taki projekt. Przygotowany, opracowany, aby wspierać naszych Ukraińców, w ramach którego mogą uczyć się języka polskiego i dowiedzieć się więcej o wydarzeniach historycznych Polski. Przygotowaliśmy podróże po Warszawie, można dowiedzieć się więcej o Polsce, o ciekawych kartach historii stosunków ukraińsko-polskich.

Powiedziała Pani, że mogą się do państwa zwracać osoby z niepełnosprawnościami. Ile osób już się skontaktowało? Z pytaniami lub z prośbą o pomoc?

Projekt powstał całkiem niedawno, jakieś trzy tygodnie temu i już udzieliliśmy pierwszej takiej pomocy. Zapisujemy na kursy języka polskiego i przyjmujemy CV od naszych Ukraińców.

Osoby z niepełnosprawnościami mogą się z państwem skontaktować, a państwo pomagają im znaleźć pracę. Jak wygląda sytuacja na polskim rynku pracy z wolnymi miejscami pracy dla takich osób?

Za pośrednictwem naszych specjalistów szukamy pracy nie tylko w urzędach pracy na oficjalnej stronie internetowej, ale także przez Facebooka. Nasze kanały, nasi specjaliści pracujący w fundacji, właśnie za pośrednictwem naszej strony na Facebooku, która działa bardzo szybko i sprawnie, można znaleźć nie tylko pracę

Jakieś znajomości?

Nie chodzi o znajomości, po prostu dużo informacji można znaleźć na Facebooku. Jednoczy ludzi. Mamy kursy ceramiki, na które mogą przyjść zarówno Ukraińcy, jak i Polacy. Komunikacja to już integracja. Jest oddział change for good, w którym odbywają różne warsztaty i wydarzenia zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych.

Czy te wydarzenia są organizowane przez państwa fundację?

Tak.

Co jeszcze poza ceramiką?

Są różne zajęcia z eksperymentami, które dla dzieci będą bardzo interesujące.

Z rozmowy zrozumiałem, że macie dużo projektów. Ile osób pracuje w państwa fundacji?

Co najmniej 15 osób. Każdy dział ma więcej niż jeden projekt. Zarówno w mediach, jak i tych, którzy zbierają fundusze, jest osoba, która dzwoni do różnych fundacji, organizacji i ludzi, którzy mogą udzielić jakiegoś wsparcia. Na przykład przy wydaniu książki. Fundusze na fundację, abyśmy mogli nadal pomagać ludziom, dzieciom, chorym na nowotwór, osobom z niepełnosprawnościami. Pracują psychoonkolodzy, różni specjaliści, księgowi.

Mamy sklep, który sprzedaje eksperymentalne rzeczy, nazywa się Zestaw. To także zwrot części środków do fundacji, abyśmy mogli w jakiś sposób pomóc.

Odpowiada Pani za kontakty z Ukraińcami? Jest Pani jedyną taką osobą w fundacji?

Tak, jedna osoba w tym projekcie. Projekt przygotowany jest przez jedną, dwie osoby. Moją kierowniczką w tym projekcie jest Olja Malachowska. Jest zaangażowana nie tylko w to działanie, ale także w inne. Każdy pełni więcej niż jedną funkcję. W projekcie ukraińskim jestem ja.

Ile godzin dziennie Pani pracuje?

Zwykle 8 godzin, ale pracuję więcej. Bo nie mogę wyłączyć telefonu. Ludzie mogą dzwonić nawet do północy. Mogę odebrać albo nie, ale nie wyłączam telefonu. Kontaktuję się z nimi również wieczorem. W sobotę, niedzielę również.

Ludzie są nie tylko w Warszawie. Przyjeżdżają do innych miast.

Tak, dostaję telefony z całej Polski.

A jak to wygląda, gdy potrzebna jest pomoc tam? Czy mają państwo na miejscu jakichś wolontariuszy? Czy ktoś wyjeżdża z Warszawy, jeśli jest to absolutnie konieczne?

Na przykład mam wolontariuszy, którzy tłumaczą dokumentację. Mogą być wszędzie, ale mi pomagają. Jeśli trzeba pomóc choremu na raka, to właśnie do tego ich angażujemy. Nie ma ich na stałe, ale możemy ich zawsze włączać. Albo dzwonimy do innych organizacji, za które płacimy, na przykład po karetkę. Jeżeli dana osoba jest przykuta do łóżka, trzeba ją zawieźć do specjalisty na konsultację, wtedy płacimy za transport.

Ile to kosztuje?

W Warszawie zawiezienie pacjenta na konsultację kosztuje 1000 czy 1200 zł. Jeśli trzeba było kogoś zawieźć na przykład z Środy Wielkopolskiej koło Poznania, kosztowało to do 5000 zł.

Widziałem w internecie wiadomość, że fundacja Rakiety ewakuowała karetką osobę z granicy do Katowic.

Byli też wolontariusze. Nie tylko płacimy za wszystko. Byli też wolontariusze, którzy pomogli. Są z Norwegii… Te karetki pomogły w pierwszych miesiącach, to pomoc fundacji z Norwegii.

Czy na tle kontaktu z ludźmi ma Pani już coś więcej niż tylko relacje zawodowe z klientami fundacji? Może rozmawia Pani z kimś bliżej na tematy prywatne?

Osoby, które są w Warszawie, mają możliwość przyjścia do naszego biura. I przychodzili nie raz, bo lepiej im porozmawiać, wyglądam dla nich jak psycholog. Po prostu żeby pogadać. Kiedy ze mną rozmawiają, mówią, że czują się lepiej. Dostają wsparcie. Na przykład przy składaniu wniosku jeszcze będziemy z nimi rozmawiać. A dla nich to też duży plus.

Co mówią?

Zasadniczo dotyczy to rozwiązania ich problemów. Są to wizyty u lekarza, umówienie wizyty, mogą być jakieś porady z mojej strony. Potrzebują rozmowy po ukraińsku, ze swoimi. Jeszcze mogę przytulić, a oni są tacy szczęśliwi.

Czasem potrafię płakać, po takich spotkaniach, mogę nawet płakać po telefonach. Na przykład dzisiaj, rozumiem, że umiera kobieta, pytają mnie bliscy, którzy są blisko niej… organizacja, która jest odpowiedzialna za pogrzeb i ja po prostu nie mogę powstrzymać łez, bo widzę, że osoba umiera i nie możemy nic zrobić, aby pomóc, z wyjątkiem… Jak inaczej? Są takie przypadki po prostu… nie wszystko możemy zrobić. Robimy, co możemy.

Czy istnieje wsparcie psychologiczne dla pracowników fundacji? To bardzo obciążająca praca.

Tak. Jest ukraiński psychoonkolog. Można się do niego zwrócić

Ale nie tylko dla osób, które przyszły do państwa po pomoc, ale również dla pracowników fundacji?

Tak, dla nas też. Po 24 lutego zatrudniono specjalistę ukraińskojęzycznego.

Jakich pytań nie można zadać osobom z chorobą nowotworową?

Nie zastanawiałam się nad tym. Odpowiadałam po prostu na ich pytania. Informowałam o systemie leczenia w Polsce. Nie wiem, takich przypadków nie było. Od 5 lat czytam o psychologii pozytywnej, więc wiem o tym trochę, umiem rozmawiać z pozytywnym nastawieniem i współczuciem. Ze zrozumieniem.

Czy w swoim życiu, przed pracą w tej fundacji, miała Pani jakieś doświadczenie w komunikacji z pacjentami z chorobą nowotworową?

Nie, to pierwszy raz. To moja pierwsza praca z pacjentami onkologicznymi.

Kiedy szła Pani do tej pracy, o czym Pani myślała? Czy były jakieś wątpliwości?

Nie było absolutnie żadnych wątpliwości, chciałam nawet zanurzyć się w pracy, pomagać w jakikolwiek sposób sama z siebie. Bez wahania chciałbym pomagać ludziom. I tak to już przeniosło się z pracy na mnie… że chcę to robić i pomagać ludziom bez wahania. Na ulicy, gdzieś ktoś mnie prosi, zawsze pomagam, to nie tylko moja praca, to moje powołanie.

A co robiła Pani w Ukrainie przed przyjazdem do Polski, Niemiec?

Ostatnie 10 lat byłam administratorką na kursach języka angielskiego. Też kontakt z ludźmi, z dziećmi.

Zajmowała się Pani wolontariatem? Czy to już za granicą?

Za granicą to się zaczęło

Czy w Niemczech to również było związane z tematem wojny?

Nie, to się po prostu zdarzyło. Przyjechałam do obcego kraju, chciałam rozmawiać, znalazłam organizację i pomagałam jak najwięcej.

Myślałem, że to po 2014 roku, bo w Niemczech ludzie udzielali wolontaryjnie pomocy Ukraińcom na froncie.

Może na tym powstały fundamenty tych fundacji. Ale ludzie, którzy przyjechali do obcego kraju, potrzebują kontaktu, jakiejś pomocy. Właśnie przyjechali, nie wiedzą, do kogo się zwrócić, co z dokumentami. Takich pytań jest wiele.

Jancen Oksana, która jest twórczynią tej fundacji, jest tak aktywną osobą, tak bardzo pomaga, tak bardzo kocha ludzi, że powstała fundacja i rozrosła się, a teraz jest po prostu wielką organizacją w Hanowerze.

Śledzę każdego dnia, co tam robią, co się z nimi dzieje. To bardzo miłe, że w każdym kraju jest ktoś, organizatorzy, którym zależy na tym i tej pomocy dla naszych Ukraińców. Brawa dla takich ludzi, którzy tak żyją… myślą o pomaganiu ludziom.

Ja też Pani biję brawo i dziękuję za Pani pracę, za Pani działalność.