Rusłana Zapara

RUSŁANA ZAPARA

19 lat, Charków – Warszawa

Dziewczyna, która uzyskała opiekę prawną nad swoimi nieletnimi siostrami.

Mam dziewiętnaście lat. Do rozpoczęcia inwazji na pełną skalę w 2022 roku mieszkałam w Charkowie ze swoim chłopakiem i jego rodzicami, pracowałam jako kucharka i jednocześnie studiowałam. 24 lutego o piątej rano obudził nas silny grzmot. Pierwsza myśl – zaczęła się ulewa i grzmi. A potem patrzymy w internecie – wojna. Oczywiście bardzo się przestraszyliśmy. Parę metrów od naszego domu (mieszkaliśmy na przedmieściu w Bezludiwce) przeleciał niszczyciel, później nad miastem, bardzo nisko, przeleciały cztery helikoptery.

Na początku schowaliśmy się wszyscy w kuchni letniej. Zabraliśmy ze sobą psa i kota. Myśleliśmy, że tam będzie bezpieczniej, bo jest mniej okien, a z kuchni w razie czego można wejść do piwnicy. Przygotowaliśmy tam miejsce, przynieśliśmy wodę na wypadek, gdyby się okazało, że musimy przez długi czas chronić się przed bombardowaniem.

Nie chciałam siedzieć i czekać, aż na nasze podwórko coś przyleci. Zdecydowałam o wyjeździe, choć nie była to prosta decyzja.

13 marca razem z moją młodszą siostrą Maszą (ma siedemnaście lat) oraz jej chłopakiem wsiedliśmy w Charkowie do pociągu jadącego do Lwowa. Droga była długa i męcząca. Nie można było spać. Pociąg zatrzymywał się kilka razy z powodu wycia syren. We Lwowie przesiedliśmy się do autobusu jadącego do Polski. Na granicy staliśmy jedenaście godzin. Było bardzo zimno.

Jechaliśmy donikąd z tysiącem hrywien w rękach, nie wiedzieliśmy, gdzie się zatrzymamy i co się z nami stanie. Wolontariusze rozwozili nas do różnych ośrodków pomocy dla uchodźców, ale na dłużej udało nam się zatrzymać w Otwocku pod Warszawą. Mieszkało tam wtedy około sześćdziesięciu osób z Ukrainy, takich jak my. Wszyscy traktowali nas bardzo dobrze, ale na początku, dopóki się nie przyzwyczailiśmy, baliśmy się, byliśmy nieufni. Na początku spaliśmy w sali sportowej, na materacu, na podłodze. Później udało nam się przenieść do pokoju, w którym mieszkało siedem osób.

Miesiąc po naszym przyjeździe mama przywiozła do mnie jeszcze z Charkowa młodszą siostrę Nadię. Wtedy tam szły wojska z Buczy i mama bardzo się bała. Od tego czasu muszę zajmować się Nadią – jest niepełnoletnia, ma piętnaście lat. Decyzją sądu zostałam prawną opiekunką dwóch sióstr.

Czasami jest mi bardzo trudno się nimi opiekować. Wydaje mi się, że sobie nie radzę, muszę dostosować się do ich nastoletnich charakterów.

W Otwocku mieszkaliśmy od 15 marca do połowy sierpnia, aż ośrodek został na jesień zamknięty. Pojechaliśmy do mieszkania, które pomogli nam znaleźć nasi wolontariusze. Tak jak w siedmioro mieszkaliśmy, tak też w siedmioro przeprowadziliśmy się w inne miejsce – ja, mój chłopak, Masza z chłopakiem, Nadia i dwóch chłopców.

Myślałam, że jak tylko przyjadę do Polski, to znajdę pracę, by nie siedzieć bezczynnie. Ale udało się to dopiero w sierpniu – teraz rozkładam w sklepie produkty na półkach. Zarabiam niewiele. Najtrudniejsze to tak zaplanować wydatki, by wystarczyło do następnej wypłaty. W sumie razem z siostrą utrzymujemy jeszcze niepełnoletnią Nadię.

Trudności sprawia mi także bariera językowa. Rozumiem język polski, ale nie mam odwagi rozmawiać. Chociaż ze wszystkimi można się bardzo dobrze porozumieć.

Najgorszym okresem podczas mojego pobytu w Warszawie był czas, gdy straciłam kontakt z babcią. Ma siedemdziesiąt lat. W Ołeksandriwce przesiedziała w piwnicy dwa tygodnie bez światła – razem z innymi chowała się przed rosyjskim bombardowaniem. Ale dzięki Bogu babcia mieszka teraz u mamy. Razem jest im lżej. Pamiętam, jak bardzo płakałam, gdy nie mogłam dodzwonić się do mamy – mama często ma wyciszony telefon. Powiedziałam jej potem: mamo, nie rób tak więcej nigdy w życiu.

Gdy myślę o przyszłości, to mam dwojakie odczucia: na pięćdziesiąt procent chciałabym zostać w Polsce, a na pozostałe pięćdziesiąt wrócić do Charkowa. Przeżyłam tam dziewiętnaście lat. Wiem, że Charków jest teraz bardzo zniszczony. Gdy o tym myślę, jest mi bardzo ciężko i chce mi się płakać, to przecież mój dom.

Pierwsze, co zrobię po zwycięstwie – pojadę do babci i mamy i przywiozę im z Polski ich ulubione słodycze.

Rozmawiała Natalia Tkaczyk
Zdjęcia: Marzenna Szymańska

Pełny tekst

Ostrzegamy, że treść wywiadów może zawierać treści brutalne i wstrząsające. Są to historie wojenne traktujące często o bardzo trudnych i tragicznych, czasem brutalnych wydarzeniach. Zastrzegamy, że przedstawione na stronie świadectwa zawierają prywatne historie, opinie i odczucia kobiet, które ich udzieliły. Opinie i poglądy w nich zawarte nie są równoważne z opiniami i poglądami organizatorów projektu MOMENTY.

Czy ma Pani na imię Rusłana?

Tak.

Jest Pani z Charkowa?

Tak.

Ile ma Pani lat?

19.

Jak wyglądało Pani życie do 24 lutego?

Niezręcznie mi rozmawiać po rosyjsku, wolę surżyk. Ogólnie do rozpoczęcia wojny, musiałam odebrać dyplom, obroniłam pracę dyplomową i zasadniczo studiowałam i pracowałam.

Jaka jest Pani specjalność?

Kucharz, cukiernik, piekarz. Pracowałam chyba od drugiego roku. Cóż, nieoficjalnie pracowałam z mamą.

Miała Pani rodzinę, mamę, dwie siostry, czy jeszcze kogoś?

I babcia. Masza także obroniła dyplom, ale do czasu wojny nigdzie nie pracowała, a Nadia poszła do 10 klasy, skończyła 9 klasę i poszła do 10.

Gdy jeszcze w styczniu, w wiadomościach informowali, że wojska rosyjskie gromadzą się pod naszą granicą, wierzyła Pani, że może rozpocząć się wojna na pełną skalę?

Do 24 lutego nie wiedziałam, że będzie wojna. Po prostu o 5 rano obudziło nas silne uderzenie.

W jakim rejonie Charkowa Pani mieszka?

W Bezludiwce, na przedmieściu Charkowa.

Jakie były Pani pierwsze myśli? Co Pani robiła?

Pierwsza myśl była taka, że grzmi, że po prostu zaczyna padać i grzmi. A potem patrzymy na wiadomości w portalach społecznościowych, na Instagramie, wszędzie. Wygląda na to, że zaczęła się wojna. No nie wiem, oczywiście bardzo się bałam. Wygląda to tak, że nie mieszkałam z mamą. W danym momencie mieszkałam z chłopakiem, Masza także z chłopakiem. Tylko Nadia mieszkała z mamą. Mama też obudziła się o 5 rano i dlatego, że mocno padało, także myślała, że grzmi. Masza mieszkała w Charkowie. Tam w Żychorze mieli pole w pobliżu swojego domu, a wojsko stało tuż obok pola. Nie wiadomo, czy to byli nasi, czy nie.

Czy pamięta Pani dzień 24 lutego?

Jak tylko się obudziliśmy, patrzyliśmy na wiadomości – zaczęła się wojna. Okazało się, że wszyscy byliśmy w domu. Gdy wszyscy się przebudzili, pobiegli do kuchni, jakby myśleli, że jest tam mniej okien i nawet tak bardzo nie słychać. Wyjechałam może dwa, trzy dni po 24 lutego. 12 marca pojechałam do mamy, a 13 marca wyjechałam do Polski. W ogóle nad naszym domem przeleciały dwa myśliwce, były na wysokości lasu, przy którym jest wąska droga i dom, no i wyżej na górze rosną sosny.

Czy to tam, gdzie mieszkała Pani z chłopakiem i jego rodzicami?

Tak, i na wysokości lasu, może metr od domu przeleciał myśliwiec, tak było. Potem nad ogrodem przeleciało cztery myśliwce, bardzo nisko. Ale w tym momencie nie wychodziłam patrzeć.

Czy w tym momencie chowaliście się, czekaliście gdzieś?

Poszliśmy do kuchni letniej i po prostu się zamknęliśmy. Siedziały z nami wszystkie zwierzęta, pies, kot. Do mamy pojechałam na dzień przed wyjazdem do Polski, by się pożegnać, pobyć z nią ostatni dzień. Cóż, w zasadzie nie chowaliśmy się w piwnicach. Przygotowaliśmy miejsce w piwnicy, pościeliliśmy tam, przynieśliśmy wodę, ale nie było czegoś takiego, żebyśmy siedzieli w piwnicy. Nie schodziliśmy tam. Mieliśmy kuchnię letnią i bezpośrednio z niej można było wejść do piwnicy.

Kiedy Pani zrozumiała, że mimo wszystko trzeba wyjechać?

Nie chciałam siedzieć i czekać na to, kiedy będzie nalot i powiedziałam, że się boję i lepiej żebym pojechała tam, gdzie będzie bezpieczniej.

Na początku wyjechałam ja, Masza i Sławik, chłopak Maszy. Za miesiąc mama przywiozła Nadię bo mówiono, że z Buczy do Charkowa także nadchodzą wojska. Mama się przestraszyła, więc przywiozła Nadię.

A jak wyjeżdżaliście?

We Lwowie wsiedliśmy do autobusu i przyjechaliśmy do granicy, gdzie staliśmy 11 godzin. Było strasznie zimno. Jak się okazuje przyjechaliśmy bardzo wcześnie, staliśmy cały dzień oraz noc i o 5.00 lub 6.00 mogliśmy przekroczyć granicę Ukrainy i wjechać do Polski.

Czy wiedzieliście, dokąd pojedziecie po przekroczeniu granicy?

Szczerze mówiąc, wcale nie było wiadomo, jechaliśmy donikąd. Ale z jednej strony mieliśmy szczęście, że tu w Polsce od 3 lat żyje kolega Slavika i pomógł nam jego tata, przywiózł nas tutaj. Po uzgodnieniu wszystko się udało i gdyby nie on, to ogólnie nie wiem, początkowo planowałam wyjechać. 12 [marca] przyjechałam do mamy i powiedziałam jej, że jadę sama, potem umówiłam Maszę i Sławika. Podczas jazdy bardzo się bałam. Ale w końcu pojechaliśmy, zebraliśmy się wszyscy razem w ciągu jednego dnia i razem pojechaliśmy.

A Masza jest już pełnoletnia?

No, Masza ma 17 lat, 3 listopada będzie miała 18.

Czy myślała Pani, że jako starsza siostra powinna Pani za nią odpowiadać?

Ona już mieszkała z chłopakiem, była niezależna, nie pozwalała mi się sobą opiekować. Potem, gdy przyjechała Nadia, musiałam się nią zaopiekować. Masza już od dziecka taka była. A Nadią trzeba było się opiekować.

A to mama później przywiozła Nadię?

Tak.

Ile Nadia ma lat?

15.

Jest Pani jej główną opiekunką?

Jestem opiekunką Maszy i Nadii, ponieważ decyzja sądu pozwoliła mi przejąć nad nimi opiekę.

Kiedy mama przywiozła Nadię?

Dokładnie nie pamiętam, może w maju, nie pamiętam. Pamiętam, tylko, że ją przywiozła.

Proszę powiedzieć, kiedy zdecydowała się Pani wyjechać do Warszawy, czego się Pani najbardziej bała?

Najważniejszą rzeczą było, w jakich warunkach będziemy żyć. Potem pojawiło się pytanie o pracę, myślałam, ze przyjadę pierwsza, że łatwiej będzie znaleźć pracę, ale w końcu, zaledwie miesiąc temu znaleźliśmy normalną pracę, by można było pracować.

A jaka to praca?

Wykładanie produktów na półkach w sklepie.

Co trudnego jest w tej pracy?

Szczerze mówiąc, nie ma granic między językami, rozumiem to, co do mnie mówią, a jeśli nie mogę zrozumieć, to korzystam z pomocy tłumacza. Jeśli rozumiem, że mam wyłożyć towar na półki lub coś umyć, to robię to, a jeśli czegoś nie rozumiem to pomagam sobie rękami. Nie ma w tym nic trudnego. Gdy byłam w Ukrainie pół roku pracowałam w taki sposób.

A co było najtrudniejsze przez te dwa miesiące, gdy nie miała Pani pracy?

Nawet teraz chciałoby się zebrać i pojechać do mamy do Charkowa.

Dlaczego?

Nawet nie wiem.

Trudno jest tutaj mieszkać, czy może chciałaby Pani wrócić do mamy?

Cóż, powiem tak, że najtrudniejsze są relacje, to jak odnoszą się do mnie siostry i wszyscy, którzy z nami mieszkają. To jest trudne.

Jak trafiła Pani do tego ośrodka?

Autobus rozwoził wszystkich do jednego centrum migracyjnego, tam znów wsiedliśmy do drugiego autobusu, który zawiózł nas do kolejnego miejsca. Tam dali nam wybór. Albo zostajecie tutaj, albo sami szukajcie samochodu i jedźcie dokąd chcecie. Cóż, w końcu przekroczyliśmy granicę, skontaktowaliśmy się z wujkiem Tolią, który powiedział, by szukać i wsiadać do autobusu. Dla Ukraińców przejazd był bezpłatny, mieliśmy w rękach tysiąc hrywien, więc powiedział, byśmy szukali autobusu. Nie pamiętam już, jak znaleźliśmy autobus, a kiedy dojechaliśmy, to nas tam przywitali. Samochodem przewieźli nas do swojego domu, odpoczęliśmy i około 10 [marca] wieczorem byliśmy na miejscu.

Ile osób wtedy tam mieszkało?

W momencie, w którym tam przyjechaliśmy, być może 6o osób. Mówili, że gdy byliśmy jeszcze w Ukrainie było 120, a tak to 50 – 60.

Jak wam się tam mieszkało?

W napięciu, bo na początku spaliśmy w sali sportowej na materacu na podłodze, ale to było lepsze niż spanie w centrum handlowym wraz z Cyganami. W zasadzie było wesoło. Początkowo, dopóki nikogo nie znaliśmy trzymaliśmy się razem, chodziliśmy w trójkę. Potem, gdy już przywykliśmy, spanie w sali sportowej nie było już nawet takie straszne, gdy spało tam ponad 20 osób. Na początku to było straszne, ale potem już normalne.

Kiedy przyzwyczaiła się Pani do myśli, że trzeba dostosować się do życia w Warszawie?

W ciągu 11 godzin w drodze, w pociągu, nie spaliśmy, bo pociąg zatrzymywał się kilka razy z powodu wycia syren. Najgorzej było po przyjeździe, gdy położyliśmy się spać i nie wiem… Po przyjeździe nie mogliśmy się wyspać jeszcze przez 2-3 dni.

O czym Pani potem myślała?

Wyjechaliśmy na jakiś czas, śledziliśmy wiadomości i zadzwoniliśmy do mojej mamy. Potem za jakiś czas zadzwoniliśmy do babci, która wraz z ciocią mieszkała w Charkowie. U babci zaczęło się bombardowanie. W całej wsi nie było okien, niestety wszystko się spaliło, piętrowy budynek, który tam stoi wyglądał jak skrzynka, podzielona na 8 mieszkań. Jednej strony w całości nie ma, jeśli trzeba mogę pokazać wideo, mam je do tej pory. Wynika to z faktu, że babcia jest tam w zasadzie sama i ciocia też jest sama, mieszkała od niej w odległości 20 minut pieszo, to było najgorsze.

Gdy zaczęła się wojna, w Ołeksandriwce, babcia siedziała 2 dni w piwnicy, potem pojechała do Połtawy, ale jej się tam nie podobało. W domu nie było wody, światła i gazu. Przenocowała i wróciła z powrotem do domu. Przeszła na drugą stronę ulicy, tam gdzie było więcej ludzi i gdzie wcześniej mieszkaliśmy. Tam wszyscy razem siedzieli w piwnicy. Najgorsze było, to że nie wiedzieliśmy co u babci, że nie ma u niej prądu. Dzięki Bogu mama zabrała ją do swojego mieszkania, są tam teraz razem. W Ołeksandriwce wyłączyli prąd i nie było go dwa miesiące.

Właściwie to mamy kuzynkę, ona wyjechała w pierwszych dniach, jak zaczęły się bombardowania, wyjechała ze swoim chłopakiem do zachodniej Ukrainy, tam gdzie jest spokojnie. Mówiłam – „jedź do Warszawy, zostaw Andrzeja, jest pełnoletni”. Ona mówi, że nie chce go zostawiać, ja mówię – „zostaw, tam nie bombardują”. No i nie przyjechała.

Czy starała się Pani ściągnąć tutaj swoją rodzinę?

Mówiłam mamie, przyjechała tutaj na zwykłym paszporcie. Powiedziałam, że dam jej jakieś pieniądze, – „zrobisz sobie i babci paszport zagraniczny i przyjedziesz tutaj do nas.” My bylibyśmy spokojni i one też, ale powiedziała, że nie chce. „Jeśli chcecie, to zrobię babci paszport zagraniczny i babcia do was przyjedzie”. No więc jeśli mama zrobi babci paszport, ona przyjedzie do nas sama.

Ile babcia ma lat?

Babcia skończy w tym roku 70 lat. Cóż, nie strzelali bardzo, ale przyszli i połamali płoty w pobliżu domu, może powiem gdzie, może kilometr od mamy domu spadły dwie rakiety, ale dzięki Bogu nie wybuchły. Jedna rakieta wysadziła dach w domu jednej osoby, nie wiem czyj to był dom.

A co zatrzymuje mamę, że nie może lub nie chce wyjechać?

Ona nie chce wyjechać, bo nie lubi wyjeżdżać, ale jeśli w Bezludiwce byłaby ekstremalnie niebezpieczna sytuacja, myślę, że by wyjechała. A tak, nie chce, chodzi po cichutku do pracy, oczywiście nie codziennie, ale wtedy gdy nie ma wybuchów. Mama pracuje w szklarni, jest tam oficjalnie zatrudniona, wszystko jest tak jak powinno być, zbierają tam cebulę i pietruszkę.

Ile czasu mieszkała Pani w tym ośrodku?

Od 15 marca do 31 sierpnia, czyli kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, mieszkaliśmy tu 5 miesięcy.

Czy zmieniło się coś w Pani charakterze, stosunku do ludzi?

Szczerze, to wydaje mi się, że nie zaszły u mnie żadne zmiany, ale co inni widzą, tego nie wiem. Wydaje mi się, że jaką byłam, taką pozostałam. No może troszeczkę stałam się mniej nieśmiała. Tam znał mnie prawie cały Charków i Bezludiwka. A tu nikt mnie nie zna, i nie ma powodu być nieśmiałym, bo ktoś mnie tu zobaczy i zapomni, to wszystko.

Co było najtrudniejsze w stosunkach z siostrami, którymi przyszło się Pani opiekować?

W zasadzie musze się nimi opiekować od samych pieluch, więc nie ma w tym nic trudnego. Cóż to zrozumiałe, że muszę się dostosować pod względem charakteru, zarówno do jednej, jak i do drugiej. W sierpniu zamykali ośrodek, wszyscy wyjeżdżali i musieliśmy przenieść się do mieszkania, ale teraz bym tam wróciła.

Dlaczego?

Nie wiem, spodobało mi się tam, przyzwyczaiłam się jak w domu.

A co jest tutaj takiego, czego nie ma w mieszkaniu? Co jest tutaj fajniejsze?

Po prostu miejsce.

Miałyście z siostrami oddzielny pokój?

Początkowo mieszkaliśmy wszyscy w hali sportowej, potem miesiąc przed zamknięciem mieszkaliśmy w pokoju, ale nie sami. Było nas siedem, więc można powiedzieć, że mało, ale w hali sportowej było więcej miejsca. Gdy przyjechaliśmy, nasze rzeczy zostały już przywiezione, dostaliśmy pokój, którego szukaliśmy już od dawna. Zamieszkaliśmy w pokoju z malutkimi dziećmi i mamami. My nie mieliśmy małych dzieci.

Z mieszkaniem pomogli nam nasi wolontariusze. Przyjeżdżał do nas, zapomniałam jak się nazywał, ale ogólnie przyjeżdżał wujek żeby z nim porozmawiać. Miał mieszkanie, na początku wynajmował Ukraińcom, którzy z nami mieszkali. A potem tamci wyjechali, od razu tu przyjechaliśmy. Za wynajem mieszkania czekali z opłatą dopóki nie przyszła wpłata 10-go, a my przyjechaliśmy 31. i powiedzieli nam, że 10 dni możemy mieszkać bez problemu bez zapłaty, by nie zostać na ulicy.

Czy to przede wszystkim Pani pracuje i płaci za mieszkanie?

Nie tylko ja pracuję. Było nas w pokoju siedem i w siedem osób się przenieśliśmy.

Pani, dwie siostry i…?

Mój chłopak Timur, Sławik Maszy, chłopiec Serioża i Kola.

A jak wypuścili chłopców z Ukrainy?

Okazuje się, że Timur na tamten moment miał 17 lat, we wrześniu będzie miał 18 , dokładnie 29 września. Sławik w październiku skończył 18. Wszyscy wyjeżdżali gdy mieli 17 lat. Serioża, Kola, Timur i Sławik mają już ponad 18 lat.

Czy oni także wszyscy pochodzą z Charkowa?

Sławik, Timur i Serioża pochodzą z Charkowa, a Kola z Kijowa. Pytałam, kiedy tu mieszkali, kto jest ich opiekunem, bo lubili słuchać muzyki do 12 w nocy i nie przeszkadzało im, że w sąsiednich pokojach są ludzie. Światło paliło się do 12, tymczasem o 5 trzeba było wstawać, by normalnie zebrać się na 6 do pracy, ale w ogóle nie chcieli wyłączyć światła. I ja z Timurem gospodarujemy oddzielnie a oni oddzielnie. Tyle razy się z nimi spierałam, i myślę sobie, niech już sobie stąd pójdą. Nie muszę tracić nerwów. Początkowo tylko pytałam, a potem zaczęli się do mnie tak odnosić, jakbym udawała najstarszą, która wie wszystko. Chociaż tak naprawdę jestem starsza, ale oni niczego nie rozumieją dlatego, że każdy ma swój charakter.

Cierpi Pani przez to?

Początkowo, jak przyjechali do mieszkania, to było mi wszystko jedno. Od kiedy zamieszkaliśmy w hali sportowej, a potem w pokoju, początkowo miałam napady histerii, ponieważ tak się do mnie odnosili, jakbym nic nie znaczyła. Powiedziałam wczoraj Maszy, że oprócz mnie i Timura, każdy, kto mieszka w tym mieszkaniu ma prawo o czymś decydować. Zrozumiałam to. Odnoszą się do nas, jakbyśmy byli jakimś pustym miejscem na wyspie. A szczerze, to jest mi bez różnicy, niech robią co chcą.

A co jest teraz dla Pani najtrudniejsze?

Największym problemem wydaje się być praca. Połowę pensji płacimy za mieszkanie, w tym opłaty komunalne. Jeśli wynoszą więcej, to dopłacamy. Za mieszkanie płacimy 3 500,00 zł. Podzieliliśmy to na 7 osób, co daje 500 zł. My z Maszą zdecydowałyśmy się rozdzielić opłatę Nadii na pół, bo obie jesteśmy starszymi siostrami. No i wychodzi, że w tym miesiącu z pensji dostałam 2 650 zł, więc 1250 zł. trzeba zapłacić za mieszkanie, za dwie i połowę za Nadię, i zostaje 1400 na jedzenie. I dlatego najtrudniejsze jest tak podzielić pieniądze, by wystarczyło do następnej wypłaty.

A jeśli chodzi o polskie środowisko?

Szczerze, myślałam, że to będzie trochę trudne, w tym przypadku tak samo jest w Ukrainie, bo w zasadzie nie znam języka. Nie znam go w tej chwili, chociaż jestem tu już 5 czy 6 miesięcy i to planowanie było najtrudniejsze. I teraz wydaje mi się, że znam, ale boję się coś powiedzieć nie tak i nie znam wszystkich słów.

A co Panią w Polsce zdziwiło?

Podoba mi się, że jest porządek na ulicy, w Charkowie jest inaczej. Cóż, Charków wydaje się być czystym miastem, ale w Warszawie jest czyściej, nie wiem jak jest w innych miastach, bo nie byłam. Jeśli chodzi o ludzi, to jednak nie mówi się tylko po rosyjsku i po ukraińsku, ale po polsku. No cóż, można tu spotkać Ukraińców, którzy mieszkają tu od 19 lat. U nas w pracy jest pewna kobieta i zainteresowało mnie, ile lat mieszka w Polsce. Powiedziała, że 19 lat i tak sobie o tym myślę, potem powiedziałam Maszy i Serioży, że ona już 19 lat mieszka w Polsce, a Masza pyta, ile ona ma lat. Nie będę pytać, ile ma lat, nie wiem. Ma na imię Ola, i powiedziałam jej, że myślałam, że przyjechała podczas wojny, ale odpowiedziała, że nie, i że jest tu już 19 lat. Jej brat obecnie służy w Chersoniu.

Jak i gdzie widzi Pani swoją przyszłość za rok?

Nie wiem, na 50 procent chciałabym zostać w Polsce, ale jak się tu nie nauczę języka, to tu nie zostanę, to zrozumiałe, ale może się zdarzyć, że zostanę i czegoś się nauczę. W 50 procentach chciałabym wrócić do Charkowa, ale wiem, że Charkowa w zasadzie już nie ma, będę teraz za nim płakać.

Jakie wspomnienia ma Pani z Charkowa?

Proszę, nie mówmy o Charkowie… Ciężko.

Jeżeli Ukrainy zwycięży, co zechce Pani zmienić w swoim życiu?

Wydaje mi się, że najprawdopodobniej wrócę. Cóż, naprawdę chcę, bo tak czy siak, przeżyłam tam 19 lat. Cóż, najprawdopodobniej wrócę do Charkowa. Jakie będzie najlepsze miejsce, oprócz Charkowa, ale takie miejsce, w którym chce się być, gdy ci źle, wyobrażasz sobie, że tam jesteś, że jest tam dobrze, spokojnie, to najpiękniejsze i najbezpieczniejsze miejsce z poprzedniego życia. Właśnie takie miejsce, do którego chce się wrócić, przede wszystkim do domu. Tam gdzie jest rodzina, babcia, z którą niedawno rozmawiałam i która powiedziała, że chce do domu. I gdy powiedziała dom, czyli tam, gdzie mama i cała twoja rodzina, a to jest takie miejsce, gdzie nie ma prądu, to co będziesz tam robić?

W Ołeksandriwce strzelają, gdzie popadnie, w staw albo w plażę. Nie jest tak, że straszą ludzi, w Ołeksandriwce została połowa z nich. Cóż, kiedy mieszkałam w Bezludiwce z moją babcią, przyjechałam tam nawet z Timurem i poszłam do domu, w którym mieszkałam w Bezludiwce. Wrócimy tu i będziemy mieszkać w Ołeksandriwce, a tam – żebyś zrozumiała – w każdym domu jest tylko jedno światło, w domu nie ma gazu, nie ma ogrzewania, jest piec. I powiedziałam, że zrobimy remont i zamieszkamy tutaj i to wszystko.

Jakie miejsce w Warszawie jest dla Pani najspokojniejsze?

Szczerze mówiąc, jestem spokojniejsza, gdy siedzę w domu na łóżku, a obok mnie Timur, i poza tym nic nie jest ważne. No i mamy jeszcze kota.

A jak się nazywa?

Busia, czyli Businka, ale zawsze nazywamy ją Busia i to wszystko, a tak bezpośrednio w mieście to nie.

Często Pani płacze?

Cóż, przez ostatni miesiąc płakałam z różnych powodów, kiedy jeszcze walczyliśmy o dzielnicę, nie mogłam wtedy dodzwonić się do mamy, a moja mama miała wyciszony telefon. Mówię mamo, nie rób tego więcej nigdy w życiu.

Jakie ma Pani teraz sny?

Nie wiem, nic mi się nie śni, źle sypiam, może jakieś mam, ale nie pamiętam.

Ma Pani tutaj przyjaciół?

Można powiedzieć, że nie. Poznałam dziewczyny w pracy, bo jest tu wielu Ukraińców, nie tylko z Charkowa, ale także z Żytomierza. Są to mamy z malutkimi dziećmi. Cóż, znam wiele Ukrainek z malutkimi dziećmi, z jedną z nich niedawno pisałam, ma na imię Oksana, wyjechała dawno temu. Ale żeby się tak z kimś kontaktować to nie, w głównej mierze tylko w pracy. No i dlatego, że taka jestem, jest mi trudno. Jest taki chłopiec, który mieszka tu już 3 lata, jego tata nam pomógł. Jego dziewczyna Natasza jest rodowitą Polką, ale nie rozmawiam z nią zbyt wiele. Gdy przyjechaliśmy było ciekawie, często jeździliśmy pospacerować z nimi po Warszawie, a w tej chwili ona nie chce, bo gdy spacerowaliśmy, denerwowała się. Zapytałam ją, o co chodzi? Odpowiedziała, że nie czuje się z nami dobrze, bo nie rozumie naszego języka. Ale my też nie rozumiemy jej języka i jakoś tu mieszkamy, czy nie tak?

Rusłano, powiedz proszę, jaki dzień był dla Ciebie najszczęśliwszy podczas całego pobytu w Polsce?

Nie ma takiego dnia.

Nie ma takiego?

Nie.

Co chciałaby Pani jeszcze od siebie dodać?

Najstraszniejsze jest to, że mama z babcią są w Charkowie, bo w życiu w Polsce nie ma nic strasznego. Wydaje mi się, że czasem strasznie jest chodzić samotnie ulicami, dlatego dzięki Bogu, nigdy sama nie chodzę. A tak w zasadzie nie ma niczego strasznego.

Co Pani zrobi zaraz po zwycięstwie?

Nie wiem, co zrobię po zwycięstwie. Oczywiście pojadę najpierw do mamy i do babci. Ostatni raz mamę widziałam 12 marca. Z racji tego, że pracowałam lub jeździłam do szkoły, żeby zdobyć dyplom, z babcią nie widziałam się pół roku, nie jeździliśmy do niej tak często.

Co przywiezie jej Pani z Polski?

Siebie.

A z rzeczy materialnych?

W związku z tym, że 4 grudnia mama obchodzi urodziny, chcemy jej podarować nowy telefon. Już wiemy, jaki chce i wyślemy jej pocztą, choć nie wiem, czy uda się go wysłać bezpośrednio do Charkowa. Nie wiem, co kupię babci, bo szczerze mówiąc nie myślałam o tym. Jeśli wyślę przesyłkę, to mogę jej wysłać wiele rzeczy, szczególnie to co lubi najbardziej: chałwę, bezy i inne. Nie wiem, co jej kupić, bo szczerze mówiąc nie myślałam o tym. Dopiero po tym pytaniu zacznę się zastanawiać.