Anastasija Buhera

ANASTASIJA BUHERA

21 lat, Izium – Kołobrzeg

Przeżyła w okupacji prawie pięć miesięcy. Jej narzeczony – obrońca Mariupola – obecnie znajduje się w niewoli.

W kwietniu moje miasto, Izium, zostało zajęte przez Rosję. Okupanci natychmiast zaczęli szukać osób związanych z armią ukraińską biorących udział w operacji antyterrorystycznej, zwłaszcza ludzi z pułku Azow. Kiedy okupanci zbliżali się do naszego domu, ojciec kazał mi schować się we wnęce kanapy i tam cicho czekać. Babcia i dziadek usiedli na kanapie.

Rosjanie weszli do domu i zaczęli sprawdzać pokoje. Kazali pokazać książki, „z których Ukraińcy uczyli się osiem lat walczyć”, pytali rodziców, gdzie są ich dzieci. Tata odpowiedział, że jestem w Charkowie.

Rosjanie byli w naszym domu dwadzieścia minut. Bardzo się bałam, że wpadną na pomysł sprawdzenia kanapy i zaczną się pytania, czemu się chowam. Trudno mi było oddychać. Mocno ściskałam w ramionach lalkę, którą podarował mi mój chłopak, i wyobrażałam sobie, jak mówi mi, że wszystko będzie dobrze. Kiedy zaczęła się wielka wojna (24 lutego – przyp. tłum.), powiedział mi te słowa przez telefon.

Mój Kostia jest wojskowym. Wtedy był w Mariupolu. Zasięg w naszym mieście zniknął na początku marca, a tam, gdzie był Kostia, Rosjanie też zagłuszali sygnał, dlatego nie mogliśmy normalnie rozmawiać. Ostatnia wiadomość o nim była 24 kwietnia. Napisał swojej mamie, że żyje, trzymają się i wykonują swoje obowiązki, ale jest źle z jedzeniem i wodą. Na nagraniu, które wtedy wysłał, słychać było dźwięki ostrzałów. Jego oczy były bardzo zmęczone, a sam bardzo wydoroślał i zmężniał. Kostia już wtedy był w Azowstalu. Dopiero ze słów znajomej i matki Kostii, z którą czasem udawało mi się nawiązać kontakt, dowiadywałam się, co dzieje się w Mariupolu. Teraz mój chłopak jest w rosyjskiej niewoli.

Kiedy byłam pod okupacją, Kostia nawet raz mi się przyśnił. Pamiętam, jak go spytałam: „Jak się masz?”, a on odpowiedział: „Wszystko w porządku” i zaprowadził mnie do jakiegoś pokoju. Powiedziałam mu, żeby poszedł ze mną, ale odpowiedział, że musi jeszcze zostać, wróci później.

Nie da się długo spać pod okupacją. Kilka kilometrów od nas stała rosyjska haubica. Miejscowi nazywali ją „kogutem”. Codziennie, gdzieś o piątej-szóstej rano Rosjanie zaczynali z niej strzelać. Pociski leciały gdzie popadnie. Jeden spadł obok naszego domu. Rosjanie przyszli go rozminowywać. Mama spytała się ich, czy powinniśmy zejść do piwnicy, ale powiedzieli, że „będzie to lekki wybuch, nie przejmujcie się”. Tak naprawdę były to pociski kasetowe i rozleciały się po całym podwórku. Słychać było ich stukot po dachu. W kuchni wybiło całą ramę okienną. Zaczęłam zbierać szkło, mocno się skaleczyłam. W szpitalu powiedzieli, że rana jest bardzo głęboka, fragment ominął tętnicę o kilka milimetrów – miałam szczęście.

W okupacji każdy dzień jest podobny do poprzedniego. Budzisz się i myślisz, jakie to cudowne, że żyjesz. Mama zmuszała wszystkich do jedzenia – czy chcesz, czy nie, ale musisz, bo nie wiesz, kiedy następnym razem zjesz. Po śniadaniu czytaliśmy książki i graliśmy w karty. Słuchaliśmy gdzie, co i skąd leci i biegliśmy do piwnicy. Próbowaliśmy żyć, ale od posiłku do posiłku. Po obiedzie tata szedł rozpalać w kominku. Wieczorem mieliśmy taki rytuał – tata brał szlafrok, opierał się o kominek, potem ja go zakładałam, tata też grzał koce i skarpetki, żeby się ogrzać. Kładliśmy się spać o dwudziestej – dwudziestej pierwszej.

Bardzo trudno było z jedzeniem. Na początku wielkiej wojny ludzie rzucili się masowo kupować żywność. W sklepach prawie nic nie było. Dopiero później można było jeździć do sąsiedniego miasta, do Łymanu. To pierwsze miejsce od dwóch miesięcy, w którym udało nam się cokolwiek kupić. Niedługo po tym ludzie zaczęli jeździć po produkty do Rosji, próbowano organizować dostawy. Trzeba było przejeżdżać przez punkty kontrolne – okupanci zabierali jedzenie, mówili, że im jest bardziej potrzebne. Tak zbierali daninę.

18 lipca wyjechałam z okupacji. Rzeczy pakowałam dzień wcześniej, do późnego wieczora w piwnicy z latarką. Nie było prądu.

Rano pojechaliśmy do Kupiańska, obok którego znajduje się peczeniski zbiornik wodny. Na jednym brzegu stali Rosjanie. Na drugim – ukraińscy wojskowi i Czerwony Krzyż. Na drugi brzeg można było przejść jedynie po uszkodzonej tamie. Tak trafiłam na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. Tydzień później przyjechałam do Polski, a rodzice pojechali przez Rosję do Estonii.

Dawno temu, kiedy mój dziadek był w szkole, korespondował z Polką Marleną. Ich korespondencja trwała pięć lat, potem przestali do siebie pisać. Gdy zaczęła się wielka wojna, pani Marlena znalazła nas i zaprosiła do siebie. Bałam się zostawać w Ukrainie, więc z mamą Kostii pojechałam do pani Marleny do Kołobrzegu. Mieszkamy teraz u niej w domu, pomogła nam znaleźć pracę, poznała nas ze swoimi dziećmi. Ma ponad siedemdziesiąt lat, ale jest bardzo aktywna.

W Polsce musiałam przyzwyczaić się do ciszy i do tego, że nikt do nas nie strzela. Słuchasz samolotów, ale przypominasz sobie, że nie jesteś w domu, że Polska jest w NATO i że tutaj do tego nie dojdzie.

Kiedy się trochę opamiętałam, zrozumiałam, że nie mogę dłużej siedzieć bezczynnie, to mnie pochłonie. Zaczęłam pisać do dziennikarzy, opowiadać o Kostii, żeby nie zapominano o jeńcach. Udzielałam wywiadów zarówno ukraińskim, jak i zagranicznym mediom.

Bardzo chcę wrócić do domu, albo chociaż do Ukrainy. Dom goi wszystkie rany. Mam nadzieję, że wkrótce się to stanie.

Rozmawiał Yevhen Prykhodko
Zdjęcia: Yevhen Prykhodko

Pełny tekst

Ostrzegamy, że treść wywiadów może zawierać treści brutalne i wstrząsające. Są to historie wojenne traktujące często o bardzo trudnych i tragicznych, czasem brutalnych wydarzeniach. Zastrzegamy, że przedstawione na stronie świadectwa zawierają prywatne historie, opinie i odczucia kobiet, które ich udzieliły. Opinie i poglądy w nich zawarte nie są równoważne z opiniami i poglądami organizatorów projektu MOMENTY.

Ostrzegamy, że treść wywiadów może zawierać treści brutalne i wstrząsające. Są to historie wojenne traktujące często o bardzo trudnych i tragicznych, czasem brutalnych wydarzeniach. Zastrzegamy, że przedstawione na stronie świadectwa zawierają prywatne historie, opinie i odczucia kobiet, które ich udzieliły. Opinie i poglądy w nich zawarte nie są równoważne z opiniami i poglądami organizatorów projektu MOMENTY.

Ostrzegamy, że treść wywiadów może zawierać treści brutalne i wstrząsające. Są to historie wojenne traktujące często o bardzo trudnych i tragicznych, czasem brutalnych wydarzeniach.

Zastrzegamy, że przedstawione na stronie świadectwa zawierają prywatne historie, opinie i odczucia kobiet, które ich udzieliły. Opinie i poglądy w nich zawarte nie są równoważne z opiniami i poglądami organizatorów projektu MOMENTY.

Chciałbym zacząć od tego, czy pamiętasz dzień, w którym wojska rosyjskie wkroczyły do Iziuma?

Tak, oczywiście, że pamiętam, to był zwykły poranek w czasie wojny, zajmowaliśmy się swoimi sprawami, później dowiedzieliśmy się od sąsiadów, że rosyjskie wojsko chodziło od drzwi do drzwi, szukając ludzi, którzy byli zaangażowani w służbę wojskową, w ATO jeszcze w 2014 roku, szukając ludzi z Azowa, nie wiem dlaczego ich najbardziej nie lubili, ale niektórych zmuszano do rozebrania się, do obnażania torsów, szukając tatuaży z Azowa, albo ich emblematów, albo po prostu napisów. A potem, jak zobaczyliśmy, że się do nas zbliżają, to ojciec powiedział: masz się schować do tapczanu i siedzieć tam cicho i dopóki nie powiemy, żebyś wyszła, masz tam siedzieć i nie wydawać żadnego dźwięku.

Który to był dzień?

Szczerze mówiąc, nie pamiętam.

Ale to był luty?

Nie, to nie był luty, to było później.

Na początku marca?

Nie, może nawet na początku kwietnia. Koniec marca, kwiecień.

Kazano ci schować się w tapczanie i co było później?

Schowałam się w tapczanie, a na tapczanie, kiedy wojsko rosyjskie weszło do domu, siedzieli moi dziadkowie, bo w ich domu było bardzo zimno, mogliśmy się u nas jakoś ogrzać kominkiem…

Babcia i dziadek usiedli na tapczanie?

Tak, byli wtedy z nami, bo my mogliśmy jakoś ogrzewać dom, oni nie mogli, było bardzo zimno i było tak, że ja schowałam się w wersalce we wnęce, a na górze siedzieli moi dziadkowie, a obok nich inna babcia. Siedzieli i rozmawiali. W tym czasie rodzice ich powitali no, nie, że ich powitali,, czekali (tak to lepiej brzmi) w pobliżu podwórka, bo rozumieli, że jak nie otworzą drzwi, to tamci je wyłamią, i tak wejdą. I oni tam czekali, potem, jak ojciec mówił, chodzili po podwórku, wszędzie patrzyli, potem przyszli do domu, chodzili po pokojach, patrzyli. W moim pokoju były kiedyś zdjęcia (studiowałam na wydziale wojskowym), to znaczy były moje zdjęcia w mundurze wojskowym, zdjęcie (mojego) chłopaka w mundurze, ojciec powiedział dzień wcześniej – zdejmij je, nie są tu teraz potrzebne. Nie wiem, musiał to czuć, bo następnego dnia do domu weszło wojsko i sprawdziło też pokoje. „Pytali”:

– Gdzie chowacie książki, z których uczyli was 8 lat walczyć?

Tata odpowiada: jakie książki? Nikt nas nie uczył, nie ma czegoś takiego.

– Dawajcie, pokazujcie książki.

A te zdjęcia, które ściągnęłaś, schowałaś je?

Tak, oczywiście. Mam też, to z lat szkolnych, kiedy byłam harcerką, i pewnego razu przyjeżdżali wojskowi (może nie będę mówić, z której części) i darowali nam książki z autografami – miałam książkę Caplijenki „Księga zmian” i Wasyla Szklara „Marusia”, były tam te autografy, i je razem z tymi zdjęciami chowałam jak najgłębiej kiedy weszli. Czytałam też „Charakternyka” Szklara i ta książka stała w moim pokoju na widoku, uratowało mnie to, że mam mały i ciemny pokój, nie zobaczyli jej, bo nie mieli jak włączyć światła, odłączyli nam prąd, więc nie zobaczyli.

Schowałaś zdjęcia na miejscu?

„Charakternyka” nie schowałam, dała mi go poczytać znajoma nauczycielka, a do tych książek z autografami powkładałam nasze zdjęcia i schowałam w kanapie – głęboko, żeby nie było ich widać nawet gdyby ją odsunęli.

Mieszkacie, jeśli dobrze rozumiem, w sektorze prywatnym, nie w bloku mieszkalnym?

Tak, w domu jednorodzinnym.

Wróćmy do tego, że jesteś w kanapie, dziadek i babcia siedzą na górze. Wchodzą Rosjanie – słyszałaś co się dzieje?

Tak, słyszałam. Pytali, gdzie są wasze dzieci? Rodzice mówili, że najstarszy syn mieszka osobno, no rzeczywiście mieszka osobno z żoną, a córka jest w Charkowie, tam się uczyła, tam przebywała. W rzeczywistości siedziałam w kanapie.

Co tam czułaś?

To było dość przerażające. Po prostu bardzo się bałam, że otworzą ten tapczan i zapytają dlaczego tu jesteś, dlaczego się ukrywasz itp. i zaczną sprawdzać jeszcze bardziej. Bardzo ciężko było oddychać, bo to było zamknięte pomieszczenie, chwyciłam lalkę i też byłam z nią w tym tapczanie, była ze mną w piwnicach, gdzie tylko ze mną nie była, po prostu przytulałam się i marzyłam, żeby mój chłopak powiedział mi, że wszystko jest w porządku, nie martw się, wszystko będzie dobrze, jakoś tak próbowałam się uspokoić.

Ile to wszystko trwało?

Około 20 minut.

20 minut? I oni tak chodzili dookoła, słyszałaś ich kroki?

Tak, tak.

I co wtedy czułaś?

Najbardziej bałam się, żeby go nie otworzyli. Leżałam i myślałam, żeby nie otworzyli tapczanu. Bardzo uratowało mnie też to, że moi dziadkowie bardzo się bali, bo weszło wojsko z bronią, mój dziadek źle chodzi, ma problemy z nogą.

Ile lat mają twoi dziadkowie?

71.

Pytali o coś?

Nie. O nic nie pytali, po prostu na nich spojrzeli.

Mówiłaś, że szukali książek, prowadzili przeszukanie?

W naszym domu – nie. Widocznie mieliśmy szczęście, widzieli, że są tam osoby starsze, ludzie o kulach, chorzy, starzy itd. Naszym sąsiadom przeszukano dosłownie wszystko, nie wiem czy to przez to, że ich syn odbywał służbę wojskową (był w Słowiańsku), czy po prostu znaleźli coś podejrzanego. Nie wiem, czy po prostu przeszukują tych, którzy wydają im się podejrzani. Myślę, że najprawdopodobniej powiedziano im, że pewna rodzina ma syna na służbie poborowej w Słowiańsku.

A ile było tych Rosjan? To byli Rosjanie, kadyrowcy?

Prawdopodobnie to byli Rosjanie, jeśli dobrze pamiętam, mamy taką zwykłą uliczkę, jechał nią jakiś sprzęt (4 sztuki), nie wiem co to za sprzęt, jakiś wojskowy. Na nasze podwórko weszło 7 osób.

A po tym jak wyszli, po jakim czasie wyszłaś z tapczanu?

Zebrali się, wyszli z podwórka i ja dosłownie od razu wyszłam, bo ciężko mi było oddychać, ale i tak tata powiedział, że wyszli od nas i możesz wyjść, ale nie zamykaj tapczanu, tej wnęki, w razie czego, nie odchodź daleko. A gdy poszli dalej, jakieś 3 domy dalej, tata powiedział, że można już normalnie.

A po jakim czasie wyszłaś potem na ulicę, pokazywałaś się?

Później już tak. Na początku było strasznie, bo nie wiedzieliśmy jak się zachowają. Potem się do nich przyzwyczailiśmy i zrozumieliśmy, co robić, czego nie robić i jak być, a jak nie być. Potem, oczywiście, my ich widzieliśmy, oni nas widzieli, chodziliśmy łapać zasięg, próbowaliśmy się dodzwonić, a oni przyjeżdżali do nas na Uralach, żeby dzwonić. Chodziliśmy dzwonić, próbowaliśmy dzwonić do 18.00 w jednym miejscu, bo wiedzieliśmy, że po 18.00 przyjadą, nie wiem, żeby dzwonić do rodzin, czy gdzieś. Okazało się, że zostaliśmy tam na chwilę, dosłownie na 5 minut, a oni przyjechali, około 20 osób, policzyliśmy. Widywaliśmy się.

Co ci najbardziej zapadło w pamięć z pierwszych dni okupacji?

Najbardziej? Różne rzeczy i w różny sposób je zapamiętałam. Był moment, później, kiedy do miasta wjechali Buriaci. Był taki moment – naprawdę tak było, że na punkcie kontrolnym (punkt kontrolny był obok nazwy, gdzie wielkimi literami widniał napis IZIUM po ukraińsku).

To ten, przy którym wszyscy robią sobie teraz zdjęcia?

Z tego co rozumiem, to tak, to to miejsce. I tam wielkimi literami jest napis IZIUM, tam stali ci dwaj Buriaci. Jednemu z nich zadzwonił telefon i pewnie zapytano go: gdzie ty jesteś? Powiedział , że w mieście 13 Jum (trzynaście JUM, w jęz. ukraińskim pierwsze litery słowa Izium to „ІЗ” ). Pytali o dokumenty na rower, jeden pan jechał rowerem, znajomy rodziców, ten go zatrzymuje, pyta czy ma dokumenty, on mówi, że tak, ale czy ma dokumenty na rower? Mężczyzna mówi tak, i słyszy, – dobra, nie kradnij. A sami wszystko wynieśli. I był też czas, kiedy jeździliśmy na skuterach, zwykłych skuterach, na punktach kontrolnych też prosili o dokumenty, żeby udowodnić, że to nie jest kradzione. Jeden z przyjaciół mojego taty mówi, chcesz się pośmiać?. Tak. To patrz, i wyciąga kartkę, a na niej jakieś 4 cyfry (nie pamiętam teraz jakie) i jest napisane „Możesz jeździć. Tatarinow„. Co to znaczy? Tatarinow był jednym z kierowników, który stał obok nas. Dał im paszport techniczny. Ten człowiek poszedł do Tatarinowa i powiedział, że mam hulajnogę i moje dziecko na niej jeździ, co mam zrobić, bo pytają na punktach kontrolnych. A on powiedział – przynieś marker. Napisał te numery na hulajnodze, napisał numery na kartce i napisał „Możesz jeździć”

To była zwykła kartka?

Tak. I ten człowiek mówi: poszedłem do domu po kartkę, nic nie znalazłem; znalazłem zeszyt z ulotką Bloku Kernesa (prorosyjska partia polityczna byłego mera Charkowa Hennadija Kernesa – przyp.tłum.), przyniosłem mu tę ulotkę. Napisał, nawet nie zrozumiał, że to Kernes (w Charkowie wcześniej rozprowadzano ulotki Bloku Kernesa), po prostu napisał na niej.

A jak wyglądały sprawy z jedzeniem? Na początku mieliście jakieś zapasy, a potem?

Tak, naprawdę było bardzo ciężko. Bardzo ciężko. Bardzo ciężko było na początku, bo na początku wojny ludzie masowo skupowali rzeczy w sklepach, nie było jak wypłacić pieniędzy żeby kupić żywność. I wszystko zostało masowo zabrane. Później można było jeździć do Łymanu, który niedawno został wyzwolony. Można było tam coś kupić, to było jedyne miejsce, gdzie można było coś kupić przez dwa miesiące. Deficytowymi produktami były nawet drożdże, suche i mokre.

Opowiedz jak ci paczkę wysyłałam. (głos Ołeny)

Tak, no właśnie, przed okupacją poprosiłam Ołenę Mykołajiwną żeby przysłała nam paczkę z lekarstwami, drożdżami i innymi produktami, bo u nas nie było gdzie ich kupić i wysłać przez wolontariuszy. Można było przekazać do Słowiańska, a potem wolontariusze przekazywali je dalej w naszą stronę. Zabrakło nam dosłownie jednego dnia, ta paczka przejechała już całą Ukrainę, teraz jest w Kijowie.

Wyjechałam z Bałakliji pod Dniepr i dzwoniła do mnie, kiedy łapała zasięg. Jeśli nie dzwoniła, to albo był ostrzał, albo nie mogli znaleźć zasięgu. Jeden raz trwało to 2 tygodnie.

A jak traciliście łączność, to gdzie ją łapaliście?

Łączność zniknęła na samym początku, od 3 marca nie mogłam normalnie rozmawiać z moim chłopakiem, bo on nie mógł do mnie zadzwonić, ja nie mogłam do niego zadzwonić, zagłuszano sygnał z dwóch stron. Gdy próbowałam się z nim skontaktować, a on nie odpowiadał, to głuszyli połączenie po jego stronie. Ale szukaliśmy łączności właśnie w mieście, musieliśmy rozmawiać pod drzewami na podwórkach przed okupacją. Najpierw rozmawiałam u sąsiadów, tam było drzewo – to był jedyny punkt, gdzie musisz stać bez ruchu i próbować coś powiedzieć.

Bardzo źle było słychać, gdy dzwoniła, starasz się zrozumieć, co mówi, to po prostu straszne.

Tak, w sumie to, co teraz opowiadam, to jest jak taka zabawa, no nie taka zabawa, ale przygoda, która wydarzyła się w moim życiu, taka zabawna i może pozytywna, ale była bardzo trudna, a jak się skończyła, to już nie jest taka trudna. Ale na początku, kiedy była okupacja, ostrzały, te rosyjskie wojsko – to było bardzo trudne moralnie.

Bardzo straszne.

Czemu nie wyjechaliście w pierwszych dniach wielkiej wojny?

Na początku po prostu nie rozumieliśmy, że trzeba wyjeżdżać, myśleliśmy, że to do nas nie dotrze, może jakoś nas ominie, po prostu nie rozumieliśmy, że to jest taka skala. Później rodzice chcieli mnie wywieźć, była taka okazja, zaproponowali gdzieś pod Słowiańskiem, byli tam znajomi rodziców i powiedzieli- przyjeżdżajcie. W pobliżu Iziumu jest też mała wioska o nazwie Jackiwka. I wyszło tak, że wracaliśmy ze Słowiańska, most był wysadzony, a nasz samochód został po drugiej stronie, w tym momencie rodzice zadzwonili do swoich znajomych, zapytali, czy mogę do nich przyjechać, że mnie przyprowadzą. Odpowiedzieli: tak, można. Nie chciałam wtedy wyjeżdżać, bo bałam się o rodziców,, rozumiałam, że to będzie trudne dla matki, dla ojca – nikt nie był na to gotowy i będzie to bardzo trudne dla wszystkich i jakoś nie chciałam ich zostawić samych. Prosiłam, nie chciałam jechać, mówiłam im, że zostanę z nimi. Ale powiedzieli, że nie, jedziesz i tyle. Po drugiej stronie byli żołnierze ukraińscy i była też znajoma moich rodziców, wolontariuszka od 2014 roku, bardzo piękna kobieta i powiedziała – wy jedźcie po rzeczy, a ona niech zostanie. Sprzeciwiałam się bardzo. Ale moi rodzice zdecydowali po swojemu. Przeszli przez most, eskortował ich żołnierz i kiedy szli do domu, tam latały samoloty, widać było, że to rosyjskie, i bardzo się bałam, że zacznie się ostrzał. Gdy rodzice pakowali moje rzeczy – byłam z wojskowymi, dwa razy schodziłam do piwnicy, potem siedziałam pod blindażem – trwało to jakieś 30 minut i był 8 marca, tak spędzałam to święto. Potem przyjechali rodzice z moimi rzeczami, i mówią, że przywieźliśmy rzeczy, a przyjechali samochodem mojego brata na most. Mówią, że wzięli rzeczy, ale to ty decydujesz, wiemy, że będziesz się martwić, ale to ty decydujesz. A ja mówię, że zostanę. A potem dzień czy dwa po tym, ta Jackiwka została bardzo mocno ostrzelana i mama powiedziała – dobrze, że nie pojechaliśmy. Dom, do którego miałam się udać, był nienaruszony, ale nadal mocno ostrzelany. I był też taki moment, kiedy z Ołeną Mykołajiwną rozmawiałyśmy o wyjeździe i nie miałyśmy czasu się przygotować, a ewakuacja była w każdy poniedziałek, Czerwony Krzyż Ukrainy ją organizował, ale były wątpliwości. I właśnie w ten poniedziałek, kiedy miałyśmy wyjechać, to był drugi raz, ta kolumna ewakuacyjna została ostrzelana. I postanowiliśmy, że ok, zostaniemy trochę dłużej. Potem przeciągnęło się to na kolejny miesiąc, dopiero po miesiącu wyjechałam.

Bardzo trudno było wyjechać z okupowanych terenów, ale 21 marca opuściliśmy Bałakliję. Jechaliśmy w kolumnie, mąż naliczył 40 pojazdów wojskowych. I nie wiedzieliśmy, ile z nich przeszło. Po prostu siedzieliśmy i czekaliśmy aż wszyscy przejdą, jechali przez Bałakliję do Iziuma.

Tak, było bardzo dużo sprzętu, później ludzie jeździli do Rosji po żywność, próbowano organizować dostawy. Trzeba było przejeżdżać przez punkty kontrolne – okupanci zabierali jedzenie, mówili, że im jest bardziej potrzebne. Tak zbierali daninę. Ludzie opowiadali, że jak pojechali do Kupiańska czy do Rosji, to widzieli dużo sprzętu.

A byli miejscowi, którzy to wszystko wspierali?

Oczywiście.

Dużo ich było?

Nie wiem, starałam się nie wychodzić z domu, ale ludzie, których znam, tak.

Czy są ludzie, którzy zmienili zdanie, gdy zobaczyli, czym jest Rosja?

Tak, wiele osób zmieniło zdanie. Przed wojną byli tacy neutralni ludzie, a potem jak zaczęła się wojna, to radykalnie zmienili zdanie, jasno określili granice tego, czym jest Rosja.

Czy są to osoby ze starszego pokolenia? Albo twoi rówieśnicy, też mieli takie poglądy?

Jeśli chodzi o moich rówieśników, to później dowiedziałam się, że mój kolega z klasy był w domu. Przed wyjazdem znalazł połączenie, chodziliśmy do niego zadzwonić, był przesiedleńcem z Horliwki, a przyjechał tu w 2014 roku i to nie jest tak, że wcześniej nie znałam jego opinii, wiedziałam, że jest za Ukrainą, ale jakoś tego nie pokazywał, starał się zachować neutralność – nie obchodziło mnie to. A kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, zaczął mi opowiadać, co to jest Rosja i gdzie jest jej miejsce, pomyślałam – nie poznaję cię. Były też osoby starsze, w wieku 50-60 lat.

Ile miesięcy spędziłaś w okupacji?

Bez kilku dni – pięć miesięcy. Wyjechałam 18-go, oni zajęli miasto na początku miesiąca. Teraz jest bardzo ciężko z datami, czas i dni płyną tam trochę inaczej.

Jak wyglądał twój dzień podczas okupacji? Czy te dni były podobne do siebie, czy też każdego dnia było to coś innego?

Każdy dzień był praktycznie taki sam. Budzisz się rano – o, dziękuję, wspaniale, żyję! Mama zmuszała wszystkich do jedzenia – czy chcesz, czy nie, ale musisz, bo nie wiesz, kiedy następnym razem zjesz. Po śniadaniu czytaliśmy książki i graliśmy w karty, na początku było bardzo zimno. Słuchaliśmy gdzie, co i skąd leci i biegliśmy do piwnicy. Próbowaliśmy jakoś żyć, ale od posiłku do posiłku, przeważnie czytaliśmy, oprócz tego, że lubimy czytać i nic nie robić, to czytaliśmy, graliśmy w karty, rozmawialiśmy, graliśmy w miasta. Po obiedzie tata szedł czymś rozpalać w kominku, bo mieliśmy gaz, ale praktycznie zero drewna, tylko jakieś resztki, bo kominek zimą był dla dekoracji, wyglądał ładnie – tata rozpalał takie cienkie kijki, zajmował się drewnem, a mama przygotowywała kolację. Po kolacji kąpaliśmy się i kładliśmy się spać o 20-21.

Spaliście w domu czy w piwnicy?

Spaliśmy w domu, bo w piwnicy było bardzo zimno i wilgotno. Niektórzy te piwnice wyposażali, stawiali kozy, przynosili materace – przeważnie ci, którzy mieli młodsze dzieci, w wieku szkolnym. Próbowaliśmy spać w domu, bo tam było jednak cieplej. Spałam w bieliźnie termicznej, w ciepłym szlafroku, pod dwoma kocami. Wieczorem mieliśmy taki rytuał – tata brał szlafrok, opierał się o kominek, potem ja go zakładałam, tata też grzał koce i skarpetki, żeby się ogrzać.

Wspomniałaś o czytaniu książek. Jakie książki czytałaś w okupacji? Ile?

Nie wiem ile, ale wiem, że dużo. Uwielbiam Sidney Sheldon (moja babcia ma wszystkie książki), przeczytałam połowę literatury mojej babci, zarówno powieści jak i kryminały. Później zaczęła przychodzić do nas nauczycielka geografii, bardzo miła kobieta, rozmawialiśmy z nią, przynosiła książki swojej córki – Daszwara, Szklara (czytałam ją 10 razy), wiele książek czytałam od nowa. Była też książka Colleen McCullough „Ptaki ciernistych krzewów”, bardzo mi się podobała, po prostu ją uwielbiam, przeczytałam ją chyba ze trzy razy. Gdy nie było co czytać, czytałam książki raz jeszcze. Potem przynosili coś nowego. Potem próbowałam uczyć się angielskiego, później ci, którzy mieli generatory, pomagali ładować telefony, laptopy, latarki, a ja próbowałam uczyć się angielskiego, żeby nie zapomnieć tego, co wiedziałam – baterii starczało na godzinę, więc robiłam ćwiczenia, przepisywałam słówka, uczyłam się ich później, potem uczyłam angielskiego chłopca, który chodził do 4 klasy.

Przychodził do was w gości?

Tak, mieszkali niedaleko, 2 domy dalej. I mama mówi – pracujcie razem, ty powtórzysz swoje rzeczy, a on się czegoś nowego nauczy.

Rosjanie przychodzili do was tylko gdy weszli do miasta, czy przychodzili też później?

Nie, nie przychodzili już więcej. Przyszli tylko na początku.

W jednej z historii opowiadałaś o pocisku, który u was spadł i o rozminowywaniu. Możesz nam o tym opowiedzieć?

Przed naszym domem, jeśli iść w linii prostej, w odległości około 2 kilometrów stała jakaś haubica, codziennie z niej strzelali (miejscowi nazywali ją „kogutem”), przeważnie około 5 – 6 rano i prawie o tej samej porze. A z tego „koguta” leciały pociski, czasem byle gdzie, niektóre leciały z powrotem do nich, niektóre wpadały wprost do domów, jeden przyleciał do mojej babci (weszła do domu kilka minut wcześniej), była tam minutę wcześniej, a później w to miejsce przyleciał pocisk, dosłownie do sąsiadów, u których byliśmy – nikt tam nie mieszkał. A jak przyszli rosyjscy saperzy, to zapukali i powiedzieli, że rozminują pocisk. Mama zapytała, czy mamy się schować do piwnicy, czy gdzieś pójść – nie, nie martwcie się, to będzie lekki wybuch. A tam jest dom i altanka, przyjechał kolega taty i czekamy na rozminowanie – to było taki huk! Tak naprawdę były to pociski kasetowe i rozleciały się po całym podwórku. Słychać było ich stukot po dachu. W kuchni wybiło całą ramę okienną. Zaczęliśmy zbierać szkło i tam było kilka dużych ułamków od szkła i chciałam je wynieść, idę z wiaderkiem, czuję, że coś z nogą jest nie tak i widzę, że cała noga jest we krwi, nie wiedziałam co robić. Ściskaliśmy, żeby zatrzymać krew, wtedy udało nam się podciągnąć samochód, ale tata zabrał części zamienne z samochodu, żeby nie jeździł, bo zdarzało się, że przyjeżdżali i zabierali samochody. Tata pobiegł do brata, mieszkają niedaleko, brat przyjechał, ja kurczowo trzymałam się nogi, dojechaliśmy do szpitala, krwawienie ustało, ale to była głęboka rana. W szpitalu powiedzieli, że rana jest bardzo głęboka, fragment ominął tętnicę o kilka milimetrów – miałam szczęście.

Widzieliście jeszcze tych saperów?

Jeździli potem po mieście, rozminowywali. Słyszeliśmy, że detonują miny. Jeździł z nimi mój wujek, bo do niego przyjechali w pierwszej kolejności, stał w kolejce po chleb z pomocy humanitarnej. Podeszli do niego i zapytali, czy zna ten adres. Odpowiedział: Tak, to moje, ale co tam się stało? Złożyli wniosek o rozminowanie, a oni pojechali do niego i tam też rozminowali. I powiedzieli: jesteś miejscowy, pokazuj nam, kto gdzie mieszka, bo dostajemy wnioski, ale nie wiemy, kto gdzie mieszka. To było ciekawe, dopiero co wyszli, dojechali do szpitala, w którym pracowała żona wujka, po 10-15 minutach my dojeżdżamy do szpitala, tata jest przerażony. Wujek mówi, co się stało, byłem przed chwilą u ciebie, wszystko było w porządku.

Czy były takie momenty, kiedy z czasem trochę przyzwyczaiłaś się do tego, co się dzieje, kiedy straciłaś taki lęk przed odgłosami wybuchów?

Tak, było tak na początku, kiedy zaczęły latać samoloty i bombardować. Gdy latały samoloty, spaliśmy w ubraniach, krzyczeliśmy samoloty!, i biegliśmy do piwnicy. Pewnego dnia było tak, że leci samolot, budzę się, mówię rodzicom, to co, idziemy do piwnicy, a tata mówi – niech leci, to nie do nas, leci i leci. Kilka tygodni przed wyjazdem ostrzały nie ustawały, codziennie (byliśmy bardzo zmęczeni), zakładałam słuchawki, włączałam muzykę na maksymalną głośność i rozumiałam, że strzelają, ale to nie miało znaczenia.

Były chwile, w których żegnałaś się z życiem? Czy obojętnie do tego podchodziłaś?

No nie tak, żebym się żegnała…

Nie wiesz kiedy to się stanie, kiedy przyleci.

Na początku tak było, bo kiedy kładziesz się spać, zadajesz sobie pytanie, co będzie jutro, czy będzie jutro. A jeszcze przed okupacją w pierwszych dniach wojny w lutym było strasznie, bo miejscowi dostawali informacje, gdzie i kiedy w nocy będzie w mieście gorąco. Pamiętam, że napisałam do Ołeny Mykołajiwny: powiedziano nam, że będzie gorąco, przekaż coś mojemu chłopakowi i trzymaj się, bo nie wiedziałam, czy się obudzę, czy nie.

Kiedy podjęłaś decyzję, że trzeba wyjeżdżać?

To był ten stan obojętności, kiedy zakładałam te słuchawki, właśnie ta obojętność mi pokazała, że muszę (wyjechać).

Który to był miesiąc?

Lipiec

Jak wyglądał wyjazd z okupacji?

Rzeczy pakowaliśmy o 21.00, w niedzielę, z latarkami, bo nie było światła. Wszystkie rzeczy zanieśliśmy do piwnicy, były w dużych workach na śmieci. Zaczęliśmy się zastanawiać, co jest nam potrzebne, a co nie.

Ale nie rozumiesz, czego potrzebujesz. Nie zabierzesz wszystkiego.

Mam taką małą walizkę. Zabrałam ze sobą bardzo mało rzeczy, większość kupiłam tutaj. A tak to pakowałam rzeczy pierwszej potrzeby, żeby mieć w co się przebrać. Jakoś się spakowaliśmy z tymi latarkami, potem wczesnym rankiem pojechaliśmy do Kupiańska, bo tam w pobliżu jest Peczeniski zbiornik wodny, tam jest zapora, która została uszkodzona (nasze wojsko, jak rozumiem, uszkodziło ją, żeby Rosjanie nie mogli iść dalej). Przez tę zaporę wodną trzeba było przejść pieszo, czyli do tej zapory trzeba się było dostać na własną rękę, były też transportery, ale ludzie zarabiali na tym pieniądze, duże pieniądze. Przekroczyliśmy zaporę pieszo i było tak: tu jest zapora, tu są Rosjanie, a po tej stronie żołnierze ukraińscy, Czerwony Krzyż. Przeszliśmy przez nią, wsadzali nas do busów, jechaliśmy najpierw do punktu A, tam sprawdzano nas z psami, potem przesiadaliśmy się i jechaliśmy do Charkowa. W Charkowie zebrali wszystkich w jednym miejscu w szkole, sprawdzali dokumenty, pytali czy jakaś rosyjska grupa dywersyjna przedostała się na stronę ukraińską, sprawdzali kto jest kim, skąd, pytali czy coś widzieliśmy lub słyszeliśmy. I po tym sprawdzeniu, każdy jechał w swoim kierunku. Nie zdążyłam tego dnia na autobus czy pociąg, żeby dojechać do Sum. Córka mojej chrzestnej mieszka w Charkowie, wyjechałyśmy z moją chrzestną najpierw w odwiedziny do jej córki, ona ma mieszkanie w Charkowie, a pod Charkowem jest domek męża, coś jak dacza, i była możliwość zatrzymania się albo w mieszkaniu, albo na daczy. Pojechałyśmy na tę daczę, bo bardzo bałam się zostać w Charkowie, bałam się, że zaczną wyć syreny, tak mnie przerażały. Pojechałyśmy do tego domku, przenocowałyśmy i rano miałam jechać pociągiem, ale to był pociąg elektryczny, został skrócony do dwóch wagonów. Stoję i rozmawiam z rówieśnikiem brata, patrzę na zegarek i rozumiem, że pociąg już odjechał, więc zapytaliśmy w kasie biletowej i powiedzieli, że faktycznie odjechał. Spacerowaliśmy po Charkowie przez kolejne 3 godziny, czekaliśmy na autobus, potem dojechałam do Sum. Przejeżdżałam przez Ochtyrkę – wszystko zrujnowane.

Ochtyrka, Truskaweć – tam wszystko jest zrujnowane. Mocno się Sumom dostało z tej jednej strony, przez którą wchodzili

Te miasta, które trafiały pod nieustające ostrzały.

Tam, gdzie ich na Sumszczyźnie przepuścili, tam w Ochtyrce, Truskawcu toczyły się bardzo poważne bitwy.

Nie za bardzo wiem o tym wszystkim. Próbowałam dzwonić do Ołeny Mykołajiwny – są wiadomości, nie ma wiadomości, wszyscy żyją, tyle.

Ty wyjechałaś, a twoi rodzice zostali w Iziumie?

Tak. Historia wygląda tak – najpierw ja wyjechałam, a oni zostali. Przyjechałam do Sum, jakiś tydzień tam byłam. Siadamy, jedziemy do Polski, jestem już prawie na granicy i dzwoni mama – jedziemy do Estonii, jesteśmy też na granicy z Rosją. Oni wyjeżdżali przez Rosję, pojechaliśmy w różne strony.

Kiedy to było?

Wyjechałam 18.

Jakoś po tygodniu

Byłam 18.

23. wyjechaliśmy z Sum, 23-24 byliśmy w drodze i rodzice też jakoś w tych dniach byli w drodze, jechali do Estonii.

Chciałbym przejść do tematu Pani chłopaka. Jak się poznaliście?

Studiowaliśmy razem na wydziale wojskowym. Na początku w ogóle mi się nie spodobał, nic mi nie zrobił, rozmawiał z naszym kolegą z klasy, nie wiem czy patrzył na mnie czy nie, ale kiedy podzielono nas na grupy, zabrzmiały nasze imiona i musieliśmy podejść. Wywołali mnie, widzę, że stoi i rozmawia z chłopakiem, a ja sobie myślę, – po co on tu przyszedł, co tu robi. Ten chłopak się ze mną nawet nie przywitał. Jak ja mam się z nim uczyć. Potem, nie wiem, przyszliśmy kilka razy – myślę sobie, okej, w porządku. Zaczęliśmy rozmawiać – na początku były to pytania a la edukacyjne, rozmawialiśmy przez 40 minut do godziny przez telefon, oczywiście nie poruszaliśmy żadnych kwestii edukacyjnych, on był dowódcą grupy: zadzwonię do ciebie w takiej i takiej sprawie. Oczywiście te sprawy zostały odłożone na później i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Potem nauka online, kwarantanna – jakoś się trochę mijaliśmy, a potem, kiedy wróciliśmy do nauki stacjonarnej, zaczęliśmy znowu rozmawiać i zrozumieliśmy, że…

Który to był rok?

To było rok temu, 17 marca 2021 roku.

Zaczęliście się spotykać. Jaki to jest wydział wojskowy?

Jest to wojskowy oddział oficerów rezerwy. Kiedyś nazywało się to zampolitem (zastępca przywódcy do spraw politycznych w wojsku radzieckim – przyp.tłum.), teraz jest to organizacja wsparcia moralnego i psychologicznego wojsk. Generalnie chciałam pójść na prawo wojskowe, studiowałam prawo i myślałam sobie, że fajnie byłoby przeplatać sfery wojskowe i cywilne. A kiedy przyszłam złożyć dokumenty, powiedziano mi, że ten kierunek się nie otworzy, bo ten zampolit to praktycznie to samo. Pomyślałam sobie dobrze, będę tam studiowała, akurat jest tam psychologia – przyda się. I tam studiowaliśmy.

Czy powiedział ci, że pójdzie do Sił Zbrojnych? Bo jak wiemy, nie powiedział matce o tym.

Sugerował

Wiedziałam, że mu się to podoba, mówił o tym i widziałam to, jak przychodziliśmy na wydział.

To? Masz na myśli wojsko?

Tak. I sam mówił, że mu się to podoba. Na pierwszym spotkaniu z moją mamą powiedział, że chcę kontynuować naukę w tym kierunku, podoba mu się to. We wrześniu ubiegłego roku kończymy studia, a on mówi, że te wydziały wojskowe niewiele uczą itp. Rozumiem, że wkrótce dojdzie do jakiejś rozmowy. Wyjechał na jeden dzień, jeden dzień– a minął prawie rok.

Poszedł podpisać kontrakt?

Poszedł tylko po to, żeby dowiedzieć się, co i jak. Kiedy przyszłam do jego akademika, żeby spakować jego rzeczy, zorientowałam się, że jedzie na więcej niż jeden dzień, bo miał już praktycznie spakowane wszystkie rzeczy.

Spakował się i wyjechał?

Po prostu, żeby wysłać jego rzeczy do domu. Jego rzeczy, które były w akademiku, wysłać do domu do Bałakliji. Rozumiem, że wyjeżdżając wiedział, że jedzie na więcej niż jeden dzień.

Oczywiście, że wiedział, miał już kontrakt.

Po skończeniu studiów załatwiałam sprawy, w ogóle byłam w sklepie, kiedy powiedział mi, że podpisał kontrakt.

Zadzwonił?

Tak. To było 16 listopada. Pojechał na jeden dzień i powiedział, że zadzwoni żeby opowiedzieć jak było. Wchodzę do sklepu, on dzwoni i mówi – kontrakt podpisuję. Mówię: co? Kontrakt?

Co o tym sądzisz?

– A jak będę przeciwko, to coś się zmieni?

No nie.

Rozmawialiśmy w urodziny mojej mamy, przyjechaliśmy do nas i powiedział, że planuje, ale może nie tak szybko, może na wiosnę, ale nie do końca, były wątpliwości. Ale powiedziałam: dobrze, ale czy rozumiesz, że to jest sfera wojskowa, że jest niebezpieczna, że wszystko może się zdarzyć. Mogłabym cię odciągać od tego pomysłu, ale jeśli zacznę to robić, to będzie to bezużyteczne, bo on już podjął decyzję. Kiedyś spieraliśmy się o to, czy jest słodkie wino, czy nie. Skoro on zdecydował, to znaczy, że tak jest.

Jaki jest jego znak zodiaku?

Jest Rakiem.

Do jakiego miasta pojechał podpisać kontrakt?

Do Mikołajowa.

W listopadzie poszedł do wojska, jeździłaś do niego, czy on przyjeżdżał?

Nie widzieliśmy się. Widzieliśmy się 16 listopada. Nie widzieliśmy się od roku.

Praktycznie tylko przez telefon?

Таk.

Byleby był zasięg.

Najpierw byli w Ołeszkach na kursie młodego wojownika, siedzieli w polach, namiotach i nie było jak poprosić o przepustkę. Planowaliśmy spotkanie po Mariupolu, po tym jak skończą się jego kursy.

Kiedy pojechał do Mariupola?

Na początku lutego. 2 lutego.

2 lutego był już na miejscu.

Przyjechał 2 lutego. Chcieliśmy się spotkać w dzień moich urodzin (28 lutego). Nie wypuszczali go, musiał tam przemieszkać 2 miesiące, był konkretny plan dnia i nie było jak tego zrobić. Musiał przejść kurs młodego wojownika, potem to szkolenie i dopiero później mógł być wypuszczony w sobotę, niedzielę. Najważniejsze było przyjechanie do jednostki o takiej i takiej godzinie. Myśleliśmy, że spotkamy się po szkoleniu, dadzą mu przepustkę i się już zobaczymy.

24 lutego rozpoczyna się Wielka Wojna. Kiedy skontaktowaliście się po raz pierwszy w czasie wojny?

Zadzwonił do mnie jeszcze tego samego dnia, chyba rano. Nawet pisał, że wyłączy telefon, ale żebym się nie martwiła, bo wszystko jest w porządku, tak trzeba. Wszyscy to muszą zrobić.

To 24 lutego?

23 lutego wieczorem. Potem obudziłam się przed 4 rano, jeszcze zanim zaczął się ostrzał – widzę, że był online. Pytam:

Dlaczego włączyłeś telefon w środku nocy, co się stało?

Nic się nie stało. Wszystko w porządku. Nie martw się. Śpij.

Obudziłam się, gdy zaczęli strzelać, słyszałam wybuchy. Myślałam, że to sobie wymyśliłam, bo bardzo się martwiłam i miałam paranoję. Leżę i myślę, że chyba jednak mi się nie wydawało. Biorę telefon, a w wiadomościach informacja o tym, że ostrzeliwują Charków, widzę, że Mariupol też jest ostrzeliwany. Wchodzę na Telegram, piszę, co się stało? Gdzie jesteś? Co z tobą? Odpisuje: mamy alarm, później. Potem napisał wszystko jest w porządku, cały czas jesteśmy na punktach kontrolnych, patrolach.

Po prostu pisaliśmy ze sobą. Z Ołeną Mykołajiwną nie widziałyśmy się 2 miesiące, nie dzwoniłyśmy do siebie zbyt często, wymieniałyśmy się kilkoma wiadomościami i to wszystko. I od początku wojny się zgadałyśmy – jak tam, co u was, wyjeżdżamy, zostajemy. Rozumiałyśmy, że on nie może dzwonić, ale patrzyłyśmy, kiedy loguje się do Telegrama. Jeśli minęło więcej niż godzina, zaczynasz się martwić. Piszę: czy dzwonił? czy pisał?nie. – Jeśli zadzwoni, daj mi znać. Jeśli zaloguje się na Telegramie, to znaczy, że żyje, więc wszystko jest w porządku. Tak było do momentu utraty połączenia. Początkowo nie dzwonił przez około miesiąc – od marca do 24 kwietnia.

I kiedy się skontaktowaliście, w kwietniu?

Tak. Zadzwonił.

Zadzwonił do mnie 24 kwietnia, akurat w Wielkanoc, nawiązał kontakt. Minął miesiąc.

A od 24 kwietnia nic, nie zadzwonił ani nie napisał.

Co wam wtedy powiedział?

Wszystko w porządku. Trzymają się tam. Żyję,. Wykonują swoje obowiązki. Złe jedzenie, zła woda.

U niego zawsze jest wszystko w porządku. Tego dnia przesłał również nagrania. Zdjęcia, filmy. Na przykład w marcu nagrał, w kwietniu nagrał. 22 kwietnia był filmik, na którym mówi taka i taka data, taka i taka godzina, 22 kwietnia, 13.05 i zaczyna opowiadać, nagrywa siebie, opowiada, w ciągu 7 minut jest dużo przylotów, a jego oczy są takie…

Czy ten filmik jest już z Azowstalu?

Tak. To z Azowstalu. Po prostu widać jak bardzo zmęczone ma oczy. Sam bardzo wydoroślał. Pokazałam to nagranie znajomym moich rodziców i jeden z nich widział go na urodzinach mojej mamy. Powiedział, że gdybym nie powiedziała mu, że to on, to by go nie rozpoznał. Bo ten chłopak, którego widział na urodzinach i teraz – to dwie różne osoby. Bardzo wydoroślał, zmężniał.

Jesteście rówieśnikami?

Nie, on ma 23 lata, ja 21.

Skąd dowiedziałaś się, że jest w niewoli?

Przez mamę

A jak się Pani dowiedziała?

Śledzę informacje, wiedziałam, że mój syn był w zakładzie. Czekałam, aż go wyciągną. Ostrzeliwali ich coraz bardziej.

Wszyscy czekaliśmy na ekstrakcję, na wywiezienie do innego kraju.

A jak był czerwony krzyż… to zarejestrowano, że opuścił Azowstal. Do jednostki wojskowej dotarła informacja, że przebywa on w Ołeniwce w niewoli. Wszystko jest zrobione i teraz czekamy na wymianę.

Czy będąc wtedy pod okupacją wiedziałaś, co się dzieje w Mariupolu?

Słyszałam o tym. Dzwoniłam zarówno do mojej przyjaciółki na kontrolowanym przez Ukrainę terytorium, jak i do matki mojego chłopaka – opowiadały mi, że dziennie jest tam ponad 30 nalotów, zastanawiałam się, co się tam dzieje, po prostu nie mogłam sobie tego wyobrazić, przez to co się działo u nas, a tam było jeszcze gorzej.

Ciągle tam strzelają. Gdy nawiązał kontakt, cały czas było słychać potężne wybuchy, nawet podczas krótkiej rozmowy… jak się bronili

Ciężko sobie wyobrazić, co przeżyli i co przeżywają teraz.

Co ci się teraz śni?

Teraz nic mi się nie śni. Bardzo rzadko mam sny, jeśli w ogóle. Pamiętam, że kiedy byłam jeszcze w domu, śniło mi się, że spotykam go, i pytam: Jak się masz? Co u ciebie?Wszystko w porządku, spójrz. Weszłam do pokoju, ale nie było tam tak jak mówią, było bardziej komfortowo. Powiedziałam, chodź ze mną, a on powiedział, że muszę jeszcze tu pobyć, wrócę później.

Chciałoby się, żeby został wymieniony jak najszybciej, wszystkich za wszystkich. W niewoli jest od 5 miesięcy. Nie tylko on, ale wszyscy, którzy byli w zakładzie, i straż graniczna, i policja

Cieszy mnie myśl, że nasi sporo biorą jeńców, i to nie tylko Buriatów, ale rosyjskich wojskowych z rangami. To jakoś daje nadzieję, że jest kogo wymieniać, a nie że tylko oni mają dużo naszych jeńców, ale też mamy ich.

Teraz (pod koniec sierpnia) zaczęłaś zwracać się do dziennikarzy w jakim celu i skąd wziął się ten pomysł?

A co mamy robić, nie wiemy; niech to będzie rozgłos więźniów o ich wymianie.

Na początku bardzo zżerała mnie myśl, że siedzę w domu i nie pomagam mu w żaden sposób, tylko siedzę. Dręczyła mnie myśl, że on jest pod ciągłym ostrzałem, potem w niewoli, a ja zupełnie nic nie zrobiłam. I zrozumiałam, że już nie mogę siedzieć, bo mnie to zje. Kiedy pojechaliśmy do Polski, opamiętałam się i zrozumiałam, że trzeba coś zrobić. Moja wykładowczyni jest wolontariuszką i powiedziała, że rozmawiała z kanadyjskim dziennikarzem, my też mieliśmy z nim wywiad. Od tego momentu zaczęłam zwracać się do kolegów ze studiów czy kogoś znają, potem pisałam do wszystkich.

Ile wywiadów udzieliłaś?

Sporo. I w Ukrainie i za jej granicami. Niedługo będą wywiady w Finlandii, Hiszpanii, Polsce, USA, BBC będzie Ukraina, i BBC UK – ukraińskie i międzynarodowe.

Dlaczego zdecydowałaś się na przyjazd do Polski?

Bo mieliśmy dokąd jechać. Mój dziadek utrzymywał kontakty z Polakami dawno temu, gdy był w szkole -– to było wiele lat temu. To był program komunikacji za pomocą listów między krajami ówczesnego Związku Radzieckiego. Mój dziadek pisał i uczył się polskiego, a ta Polka pisała i uczyła się rosyjskiego, korespondowali przez około 5 lat. Pokazała mi zdjęcia dziadka, mojej małej mamy i cioci, poznałam dziadka z nowej strony. W moim wyobrażeniu zawsze był siwy, z kręconymi gęstymi włosami, a tu jest czarnowłosy, młody. Następnie po tej korespondencji, po długim czasie, około 40 lat, nie mieli kontaktu. Kiedy wybuchła wojna, ta Polka znalazła nas, nie wiem jak, zadzwoniła i powiedziała, że możemy przyjechać, w każdej chwili, na ile chcemy. A jak wyjechaliśmy z okupacji, to jeszcze strach było zostać w Ukrainie, bo nie było bezpiecznego miejsca, i postanowiłyśmy, że zadzwonimy i przyjedziemy, jeśli nie ma nic przeciwko.

I od razu przyjechałyście tutaj do Kołobrzegu?

Najpierw przyjechałyśmy do Warszawy, potem przesiadłyśmy się z jednego autobusu do drugiego, całą noc spędziłyśmy w drodze, było to trochę trudne, bo przejechałyśmy dwa kraje autobusem.

A jak ona was poznała, przecież nigdy wcześniej się nie widziałyście?

Dojechałyśmy na dworzec, na równoległe ulice. Dojechałyśmy na miejsce, a ona czekała na nas po drugiej stronie ulicy. Dzwonię i mówię, że jesteśmy.

Po ukraińsku?

Nie, po rosyjsku. Płynnie mówi po rosyjsku. Jesteśmy tutaj. Gdzie mogę Panią znaleźć? Mówi, że jestem na takiej a takiej stacji. A my też tu jesteśmy. Co ma Pani na sobie? Opisała. A ja jej nie widzę. Pytała, jak wyglądamy. I powiedziałam jej, ale ona też nie mogła nas znaleźć. Wtedy podeszła jakaś Ukrainka, zapytała czy może jakoś pomóc, a dziewczyna zresetowała geolokalizację i okazało się, że musiałyśmy przejść przez park i tyle. Okazuje się, że ona była tam, gdzie jest stacja, a my po drugiej stronie.

Kiedy ją zobaczyłyśmy, nie oczekiwałyśmy (w dobrym tego słowa znaczeniu), że to taka zwinna, aktywna kobieta, myślałyśmy, że jest starsza, już 70 lat, zwykły wiek emerytalny, sama jeździ samochodem – byłam w szoku. Mówi się, że wiek decyduje o wszystkim, ale tak naprawdę…

I mieszkacie u niej?

Tak

Mieszka sama?

Tak. Ma dorosłe dzieci, pracują z nią w kancelarii prawnej.

Poznaliście się?

Tak, bardzo ciepło nas powitali. Na początku dawała nam nawet pieniądze na jedzenie.

Byłaś przed tym w Polsce?

Nie, nie byłam.

A co zrobiło na tobie wrażenie?

Szczerze mówiąc, kiedy byłam w Warszawie, jeszcze nie doszłam do siebie po okupacji, nie zwracałam na to większej uwagi. Szczególnie, gdy jechaliśmy po Polsce, chciałam tylko wziąć prysznic i odpocząć, bo było ciężko. I kiedy chodziliśmy po mieście, ciągle porównywaliśmy je z Charkowem, coś lepszego, coś gorszego. Dziwi mnie, dlaczego nie ma wszędzie śmietników, o ile w Charkowie są przy każdej ławce, to tutaj prawie nie można znaleźć śmietnika. Coś jest lepsze, coś jest gorsze. Oczywiście, że chcę wrócić do domu, chcę jechać do Charkowa. Rozmawiałam z dziennikarką i pożartowałam, że chcę wrócić do Charkowa i jeździć na zielonych bananach za 10 hrywien.

Czy musiałaś się do czegoś przyzwyczaić? Co było niezwykłego, gdy wyjechałaś z okupacji?

Musiałam przyzwyczaić się do ciszy. Nie ma tu żadnych ostrzałów. Gdzieś tu jest też lotnisko i często latają samoloty. Teraz już mniej więcej, ale ucho słyszy i myśli, że leci (pocisk). Na początku miałam takie myśli: leci gdzieś samolot, aha, teraz będzie ostrzał, ale nie jestem w domu, tu wszystko jest w porządku. Rozumiesz, że Polska jest w NATO i to się nie stanie. Gdzieś coś huknie, o, to drzwi – ten stan będzie mnie prześladował przez długi czas, tak myślę.

A powrót do Ukrainy, w jakich okolicznościach wrócisz? Jak często o tym myślisz i czy w ogóle o tym myślisz?

Tak, myślę o tym. W zasadzie to bardzo chcę wrócić do domu, chociażby do Ukrainy. Dom leczy wszystkie rany. Chcę wrócić do Ukrainy. Chciałyśmy już wracać. Początkowo myślałyśmy, że wrócimy, gdy nastąpi wymiana, ale zdałyśmy sobie sprawę, że chcemy wrócić wcześniej. Ale sytuacja w Ukrainie pogorszyła się wraz z mobilizacją, z ostrzałami – postanowiłyśmy zostać tu trochę dłużej. Mam nadzieję, że wkrótce wrócimy.

Jak będą wymiany, to będę musiała być w Ukrainie, a nie biec do syna.

Kiedy ostatnio odczuwałaś niepokój i dlaczego?

Odczuwałam duży niepokój przed wojną, jakieś dwa miesiące, może trochę mniej. Miałam przeczucie, że coś się stanie, coś złego. A bałam się o chłopaka, że coś się stanie. Powiedziałam rodzicom, że będzie wojna, może gdzieś pojedziemy, a oni, – uspokój się, wszystko jest w porządku – to tylko szantaż. Jak ich obudziłam, mówiąc, że strzelają, to powiedzieli, żebym nie zmyślała. Mama wyszła na podwórko i powiedziała, że coś się tam dzieje, a mi kazała wracać spać. Wtedy zadzwoniła z Charkowa siostra i kazała pakować rzeczy do piwnicy – zaczęła się wojna. Czułam spadek sił, bo to nie miało sensu, bo wojna się zacznie, więc po co to robić.

Poruszałaś ten temat w rozmowach z chłopakiem?

U niego wszystko było w porządku. Tak, oczywiście mówiłam mu jeszcze przed Sylwestrem, co o tym myślisz. A on powiedział: nie, wszystko będzie dobrze. Uwierzyłam mu, a potem w lutym znów mówię, że coś jest nie tak, coś mnie niepokoi, a on wszystko będzie dobrze, nie wymyślaj. a co zrobimy, jak nie będzie komunikacji, skąd będę wiedziała, co u ciebie? On mówi: będziemy wysyłać sobie gołębie. A gdzie są gołębie?

Nie komentował. Zawsze tak bardzo abstrahuje od wszystkiego – wszystko jest w porządku. Wszystkie moje myśli są zawsze o nim.

Jedyne moje myśli w ciągu tych 80 dni to: co u niego, gdzie jest, co jadł.

Takie same myśli rano, wieczorem, w ciągu dnia.

Gdy pojawiły się informacje o tym, co im zrobiono, na pierwszym nagraniu widać, że chłopcy zostali pobici, syn miał głowę obwiązaną bandażem.

Nagranie skąd?

Rosjanie wrzucili, z Ołeniwki.

Jest w Ołeniwce, a jego matka to Ołena, więc wszystko powinno być dobrze.

Jakie są ich warunki, są prycze, to kolonia o ostrym reżimie, ale jak mówi strona rosyjska, wszystko jest w porządku, a patrząc na tych chłopaków, którzy zostali zwolnieni z niewoli…

Staramy się szukać jakichś plusów. Został schwytany, to oznacza, że żyje. Gdyby walczył gdzie indziej, nie wiemy, co by się stało. Mamy duże straty. Teraz wydają im po 2 łyżki kaszki, ale nie strzelają. Ale ten atak terrorystyczny, co miał miejsce, oczywiście, był zagrożeniem dla życia, ale nie takim stopniu jak w Azowstalu … nikt nie wie, jak byłoby lepiej, więc próbujemy się pocieszać, może jest to konieczne.

Dziękuję.